Trudny orzech dla mnie do zgryzienia ten Saint Omer, bowiem być może lekko moja wrażliwości rozjeżdża się z wrażliwością reżyserki i tak miałem problem, by przez jej obraz za jednym zamachem przebrnąć, jak i sposób w jaki ta poruszająca w rzeczy samej historia został ukazana (nazbyt dla mnie "bez życia"), aby być może przedrzeć się tak jakby oczekiwano do mojego wnętrza i narobić tam zamieszania. Choć to też dziwne, bowiem ja cenię narracje senne i kształtowanie formuły filmowej pod głębokie przesłanie z bystrymi spostrzeżeniami, a tutaj przyznaję materiału do zadumania naprawdę sporo i on o niezwykle silnym ładunku emocjonalnym, choć beznamiętna poza jednej z dwóch głównych bohaterek zimny realizm nie sprzyjający kinowej ekspresji wprowadza. Tylko że obraz to też o doświadczaniu macierzyństwa, a rzecz jasna owe od tacierzyństwa o zupełnie innej charakterystyce, choć nie powiem że o mniejszej intensywności, ale jednak inne. Można też napisać, że Saint Omer, a dokładnie historia tutaj poddana analizie, za sprawa specyfiki dokumentalistycznego spojrzenia reżyserki jest też niewdzięczną naukową manierą skażona i sprowadza się do wytłuszczenia poszczególnych racji i tła w kontekście socjologicznej wiedzy pobudowanej na doświadczeniach, z uwzględnieniem istotnym także kwestii antropologicznych. Tym samym dostałem film bardzo mądry, rozbudowany o całą gamę współczesnych okoliczności i kształtowanej kulturą mentalności. Film na pewno stymulujący do przemyśleń, ale zarazem dzieło o charakterze parateatralnym, gdzie gros sytuacji ma miejsce na sali sądowej i w ten sposób sprawia, iż całość jest nazbyt statyczna, więc mało przyjazna poniekąd. Kino wielce wymagające, równie mocno wartościowe niewątpliwie, ale pozbawione za sprawą wspomnianej nieco akademickiej formuły pierwiastka typowo przeżyciu tężejącej, kumulującej i zmierzającej do eksplozji dramaturgii, która zawsze sprzyja złapaniu z obrazem swoistego flow-przepływu.
P.S. Przyznaje iż próbując ubrać w słowa to co o Saint Omer myślałem, to podeprzeć się była konieczność kilkoma pojedynczymi określeniami pochodzącymi od kogoś komu obraz tenże z mniejszymi trudnościami wewnątrz się osadził. Czasem tak bywa, że seans to za mało, by coś o nim z siebie w miarę mądrego wykrztusić. Trzeba pomocnej inspiracji poszukać i nie ma w tym nic złego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz