Najlepszy krążek "anderssonowego" Lucifer(a) - z pierwszych z brzegu opinii wychwytuję takie wnioski i się zastanawiam czy to pod każdym względem lepsze numery od tych jakie wraz z partnerką i kumplami Nicke nagrał, odkąd zaangażował się w ten projekt - być może na dobre kosztem Imperial State Electric i jak się okazuje na szczęście, nie kosztem The Hellacopters, który ostatnio powrócił, mnie akurat zaskakując. Nie mam stuprocentowej pewności - trochę się jednak, iż piąteczka najbardziej przyjazna zgadzam. Ona w sumie kontynuuje stylistyczne eksploracje jakie pojawiły się i też były rozwijane na poprzednich czterech albumach i z tej perspektywy pozostaje kompletnie przewidywalna, choć jak zasugeruje, zespół w miejscu się nie zatrzymał i chyba utkwienie na jakiejkolwiek mieliźnie w estetyce powielanej, jemu mimo to nie grozi. Szczególnie kiedy pomimo wszystko i wbrew wcześniejszej obiegowej opinii lekko potrafi jednak entuzjazm słuchacza pobudzić, akcentami przykładowo słyszalnymi w At the Mortuary, które przede wszystkim we wstępie sugerują black-sabbathowe ukłony. Myślę natomiast że najważniejszym czynnikiem wzbudzającym we mnie ewentualny entuzjazm zasugerowany zaznaczeniem we wstępie, jest fakt że nowe kompozycje posiadają jeszcze bardziej chwytliwy flow i dzięki temu najzwyczajniej spędzenie czasu z kolejnym albumem Lucifer(a) jest dużą przyjemnością. Oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach obecnie już od Nicke nie oczekuje odkrywania chociażby w najmniejszym stopniu nowych terytoriów, które odkrywał w młodości. Teraz gość raczej wyłącznie dla własnej satysfakcji i przyjemności spędzania czasu z najbliższymi przyjaciółmi pcha te swoje i nie do końca swoje (Lucifer właśnie) projekty, korzystając obficie z osobistego doświadczenia (i nadal dużej muzycznej wyobraźni), krojąc z archaicznych w zasadzie, lecz co niezwykle istotne z młodzieńczą werwą przemielanych bardzo tradycyjnych estetyczno-stylistycznych patentów swoje. Wzorców rzecz jasna przebojowego, lajtowego occult rocka, czy szerzej rock'n'rolla z diabłem w tle i z uroczo czasem przesadnie frazującą wokalistką, choć ja nadal ponad Lucifer(a) z Johanną Sadonis, stawiam Blues Pills z Ellin Larsson - gdyż ona z tej maniery tak obficie nie korzysta. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz