Siedzę właśnie w zaciemnionym mieszkaniu, późną niedzielną wieczorowa porą, ze słuchawkami na uszach, przed ekranem monitora i finalizuję zmasowany atak na pierwszy album brytyjskiej legendy trip hopowej, której dyskografii nieznajomość obecnie, gdy doświadczenia muzyczne moje znacząco bardziej szerokie niźli kiedyś w początkowych najtisach, uznaję za powód do wstydu. Żyć w tej raz nieświadomości, dwa z ciężarem ciekawości już dłużej nie mogę, więc startuję z blokiem właściwych refleksji, a w nim zakładam co odpowiedni dla potrzeb przyswojenia kolejnych materiałów czas, subiektywna porcja odczuć i garść obiektywnych faktów wraz z zapewne przefiltrowaną i precyzyjnie odmierzoną ilością oczywistości związanych z kwestią znaczenia grupy i jej płyt na kształtowanie się wówczas nowej sceny. Sceny jaka dla kogoś kto takim jak ja wciąż laikiem, a jednakowoż człowiekiem z dość przerażającym już peselem, może się kojarzyć poniekąd z taką nazwą jak podbijający ówczesne (to wciąż rok 1991) dyskoteki, także brytyjski The KLF i ich najbardziej dla mnie rozpoznawalny album The White Room. Posiadałem na kasecie i eksploatowałem dość intensywnie, a na okazję rozkmniniania twórczości Massive Attack sobie odświeżyłem i myślę nie jestem w błędzie, że przypomniany, powstały w połowie lat osiemdziesiątych mógł być forpocztą dla trip hopowego w przyszłości rozdania. Mógłbym w tym miejscu obficie się podpierać wzbudzającymi nieufność gatunkowymi definicjami (dancehall, creepy funky) dla mnie raczej w praktyce mało bliskimi i w ten sposób opisywać tożsamość Blue Lines, ale zamiast tego oprę się na samych odczuciach pierwotnych i stwierdzę odważnie, iż to album w konstelacji brzmień elektronicznych bardzo eklektyczny, bowiem te brzmienia zdają się tak eksperymentalne jak i różnorodne, a mnogość stylów wokalnych/rodzajów interpretacji budzi gigantyczny szacunek, nawet jeśli część z nich w archetypicznych formułach do mnie zazwyczaj nie przemawiają, to tutaj robią robotę i nie mam pytań. Czuje się w tym dźwiękach emocjonalną wrażliwość i wyrafinowana elegancję w nadmienionych różnych konfiguracjach stylistycznych, ale też charakterystyczną dla ambitnej elektroniki szeroką przestrzeń i powiązana rzecz jasna ze wspomnianą emocjonalnością bogatą duszę. Pora dnia powyżej określona czuję trafiona i okoliczności sprzyjające, bowiem lekki relaksik po pracy, czyli zasłużonego odprężenia czas, to warunki idealne do wprowadzenia się w stan transowy jaki Blue Lines gwarantuje, jako chyba jeden z najlepszych bujających elektronicznych albumów, w których aksamitny soul miesza się z zapętlonym groovem, hip hop nieagresywny, czy bardziej surowe dub/reagge z "czilałtowym" trip hopem. Będę korzystał i przechodził wraz z co następnymi albumami na wyższy poziom wtajemniczenia - dzieląc się wtedy bardziej dogłębnymi, a nawet wyrafinowanymi analizami. Póki co tyle. Tyle o świetnym w swojej kategorii Blue Lines, o ile. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz