Włączyłem i tak jak szybo się zaczęło, tak przebrzmiało i wtedy do mnie dotarło w pełni, że to nie jest pełnoprawny kolejny album The Veils zespołowy - co w chwilę później potwierdziłem, wyszukawszy informacji że oto mam do czynienia z materiałem powstałym we współpracy szefa The Veils z aranżerką smyczkową, niejaką Victorią Kelly. Materiału zasadniczo akustycznego, tudzież ewentualnie, jeśli coś elektrycznego mi umknęło quasi akustycznego. Materiału wyciszonego i subtelnego, bowiem raz to instrumentarium ascetyczne, ograniczone do brzmień smyczkowych, fortepianowych i klasycznie gitarowych z bębenkami, dwa pięknie zwiewnie melodycznego, gdyż te wszystkie występujące tematy, w głównej mierze świadczą, iż Finn Andrews jest już mistrzem w pisaniu charakterystycznych motywów, które się od razu zapamiętuje, choć absolutnie nikt nie powinien sugerować, że przez przyjemne osadzanie się w świadomości są banalne - bo to kompletna jest nieprawda. Te melodie (pływające linie melodyczne precyzyjniej), cudownie współpracują w tworzeniu charakteru z liniami wokalnymi, interpretacjami tekstów (w mitologii greckiej asfodel to kwiaty kojarzone ze światem podziemnym, żałobą i życiem pozagrobowym). One natomiast tylko za udziałem ciekawego, bujającego i nieprzesadzonego elektrycznego groove’u, emanowały silniej energetycznie w postaci Total Depravity i mniej bezpośrednio ...And Out of the Voidn Came Love. Stąd tylko niby pozornie one i Asphodel są zupełnie inne - odmienne kiedyś, od tego trochę mini, trochę nie mini, bo dziewięcio-utworowego, trzydziestojednominutowego nowego/świeżego krążka. Nie dziwię się więc, że Andrews postanowił te kompozycje wydać pod szyldem grupowym - pokazując przy okazji w pierwszej fazie tworzenia być może nieco nieświadomie, na czym zasadza się istota muzyki The Veils. Gdyby do tego uduchowionego, zwiewnego a przede wszystkim skompresowanego do esencji zestawu kompozycji wtłoczyć mocniejsze akcenty elektryczno-rytmiczne i dodać kwadrans jeszcze czasu trwania, to mielibyśmy ufam kolejny pełnokrwisty i pełnowymiarowy oraz wprost konkurujący z poprzednimi na równych zasadach materiał. Tak mamy uważam coś poniekąd jednocześnie nowego i starego - interesującego i oczywiście poetycko pięknego emocjonalnie, co zmienia odrobinę akurat moją perspektywę odbioru muzyki The Veils, a na pewno pozwala mnie dostrzec w niej już w pełnym wymiarze inną perspektywę - perspektywę czystości, miast czystości plus indie-progresywnej złożoności. Przyznaje iż na początku odczułem lekkie rozczarowanie, nie tego oczekując, lecz szybko zostałem w świat Asphodels wessany i nim opętany. Opętany wręcz wspomnianą dojrzałą minimalistyczną konstrukcją i wszystkimi fantastycznymi harmoniami głosu oraz w zasadzie wyłącznie plumkania. W takim wydaniu plumkanie nabiera blasku, a ja nabieram do lirycznego plumkania coraz to większego szacunku. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz