wtorek, 14 stycznia 2025

Pigen med nålen / Dziewczyna z igłą (2024) - Magnus von Horn

 

Niby wiedziałem na co się piszę, w ciemno przecież seansu nie wybierałem, lecz oto założenia wstępne zostały od sekwencji początkowej, mrocznie psychodelicznej wręcz, empirią zmiażdżone, a im dalej w historię „dziewczyny z igłą” (jakiej ja się tu niby igły powinienem spodziewać?), to oczekiwania jakie miałem, rzeczywistość brutalnie przerosła. Toż to miazga wizualna niczym u Eggersa w The Lighthouse (przy okazji, zaklepałem już sobie na koniec stycznia siedzenie na pokazie przedpremierowym Nosferatu), horror jaki nie straszy sennymi wymysłami, tylko lęka i przygnębia potworną jawą. Straszne czasy, teraz jest chyba lepiej, a na pewno łatwiej - zgryźliwie pomyślałem? Lokacje hipnotyzują, zarazem przytłaczają i przerażają, posługując się znajomego cytatem „Klimat dolnośląskich kamienic, Bystrzycy, Kłodzka i Wrocławia, staje się tutaj kafkowskim labiryntem. Wnętrza mieszkań wyglądają jak piekielne klatki dla ludzi.” Podobne sugestywne, nadmiarowe mogłoby się teoretycznie wydawać wrażenie robią ludzkie postaci, ich ciała pomimo zabiegów w publicznej łaźni karykaturalnie wręcz zaniedbane, bezwstydnie dla wywoływania wrażenia najdalej posuniętej surowej autentyczności eksponowane i przede wszystkim żałobne twarze, zmarniałe cierpieniem i powykrzywiane w gorzkie grymasy - oddające na zewnątrz cały wewnętrzny ból, cierpienie i smutek. Wszystko tutaj podporządkowane jest (pokuszę się o parafrazę) wyestetyzowaniu biedy, beznadziei i zepsucia, emanacji wszystkich odczuć powyżej w tekście już zasygnalizowanych, aby wywoływać najsilniejsze emocje. Wizualna (polscy operatorzy ostatnimi czasy rządzą) czy związana z charakteryzacją strona to jakiś obłęd, a nie niżej postawiłbym kwestie fabuły (głaz przygniecie nawet najmniej wrażliwe serce) oraz ekspresji - bohaterowie (poturbowane konsekwencjami wojny kobiety) niemalże skrzeczą, co chwila okrutny wrzask rozrywa przestrzeń, jakoby miał on utrzymać inne istoty na dystans, odrzucić, przepędzić, bowiem relacje międzyludzkie w nawet nikłym stopniu nie są oparte na empatii, co by mogło tłumaczyć, że historia posiadająca fundament w wydarzeniach rzeczywistych mogła się zdarzyć naprawdę i że się zdarzyła nie dziwić. To kinowe doświadczenia bez chwili wahania zaliczam do najsilniejszych doznań, niczym bym był wciągany w storytelling, który nie tylko odbiera człowiekowi równy oddech, puls podnosząc aż serce własne słyszy jak ciężko kołata i zarazem w katatoniczny bezruch zaklinając, sparaliżowanego pozostawia. Uwierzcie we wszystkie promocyjne zapowiedzi dystrybutora i przygotujcie się na jeszcze więcej, bowiem w tym kinie totalnym jest mnóstwo przenikliwej treści, wielotonowego przygnębienia i niepokojącego odurzenia - niekoniecznie eterem.

P.S. Jakbym był aktorem, to pragnąłbym współpracować z takimi reżyserami jak Magnus von Horn, zakładając że za każdym razem wymagając od aktorów uzyskuje taki fenomenalny efekt. To by mi pomogło z pewnością zostać zauważonym i być może na całego poważną karierę rozkręcić. Gratuluje więc Magnusowi i składam ukłon Vic Carmen Sonne - ile jej postać przyjęła płaskich na pomarszczoną twarz, widać i czuć możliwie najdotkliwiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj