Konflikt interesów
klasyczny, czyli prawnik pracujący w kancelarii na co dzień wspierającej koncerny
chemiczne, rozpracowuje sprawę zanieczyszczenia wody gdzieś na prowincji, stając
po stronie bezradnego w starciu z wielkimi bossami farmera i okolicznej społeczności. W młodym prawniku
jest jeszcze poczucie przyzwoitości i wiąże go z miejscem przez sprawiedliwość
zapomnianym sentyment, gdyż w dzieciństwie spędzał tam wakacje u rodziny. To
tak pokrótce fundament historii opartej na autentycznych wydarzeniach. Znany mi zwłaszcza ze stylowo eterycznej opowieści pt. Carol Todd Haynes, adaptuje na
potrzeby kina kalendarium kilkunastoletniej wyniszczającej fizycznie i
psychicznie ofiary i bohaterskiego adwokata batalii śledczo-sądowej. Dokonuje Haynes jak zdołałem się zorientować wybiórczego przeglądu w miarę rzetelnie okrojonej prawdy kryjącej się w wydarzeniach i tylko trochę ponad poprawnie
realizacyjnie niestety. Co z tego, że z przejmującą mroczną atmosferą grozy,
kiedy warsztatowo zachowawczo bez ikry, wyłącznie w zgodzie z gatunkowymi prawidłami. Ponadto kompetentnie, lecz bez
większej pasji zagrany to dramat, z ogromnym przecież u fundamentu potencjałem i przykro, iż pozbawiony wyczekiwanego z nadzieją błysku, kiedy ma się do czynienia z
obrazem reżysera, który udowadniał już że potrafi decydować o wyjątkowości własnej twórczości. Myślę że, iż prócz zawartych w nim treści, które wzbudzają bezradność i uzasadnioną wściekłość, dramat bez większego waloru decydującego o możliwości przebicia się do szerszego widza i
absolutnie bez żadnej szansy na dłuższe pozostanie w pamięci nawet fana gatunku. I na koniec powtórzę, że sam temat wstrząsa, bowiem ma globalny zakres oddziaływania, odbierając mnie przynajmniej resztki optymizmu i przyprawiając o kolejny ból głowy. Ech…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz