Dla mnie Celebrity to prawdziwa bomba, choć obiektywnie to tytuł w przebogatej
filmografii „okularnika” niby niczym wyjątkowym się niewyróżniający i nie
wszystkich tak samo jak mnie do entuzjastycznych opinii nakłaniający. Podczas
każdego ponownego seansu czuję (i nie potrafię precyzyjnie wyjaśnić podłoża tego akurat mnie zniewalającego fenomenu ;)), iż mieszka w tej szlachetnej komedii obyczajowej
ze zmysłowo romantycznymi scenami (które znalazły mimo braku huraoptymizmu
krytyki miejsce w historii współczesnej kinematografii), coś co tak pięknie
zarówno nawiązuje do klasyki hollywoodzkiego melodramatu, jak i błyskotliwie
oddaje naturę błazeństwa celebryckiego środowiska, a mnie jak w powyższych zdaniach daje do zrozumienia, wciąga bez reszty i
czuję się kompletnie nieodporny na ten zniewalający urok. :) Poza tym ta
czarno-biała perfekcja obrazu z doskonale w tle wkomponowanym jazzem tradycyjnym zachwyca
i współdecyduje (przynajmniej dla mnie) o jego zapamiętywalnych właściwościach. To
jeden z licznych psychologicznych portretów grupy postaci, ale i jeden z tych całkiem
nielicznych filmów Allena, w którym „patyczak” poważną nostalgię jednak nad
widowiskową farsę przedkłada, a samą charakterystyczną dla jego scenariuszy przemianę
bohaterów w poszukiwaniu świeżości spojrzenia na życie czyni niezwykle
wyraziście klamrą i puentę samą w sobie - w sensie podkreślenia relatywizmu postrzegania i
subiektywizmu odczuć każdej z nich z osobna. Poza tym moja sympatia powiązana została nie tylko z treścią i formą obrazu, ale i z plejadą nazwisk już o ówcześnie
statusie gwiazdorskim oraz bardziej znacząco tych, których kariera wówczas się rozpędzała i przez
ostatnie już ponad dwie dekady wspaniałe rozwinęła, a ja w pełni świadomie na
bieżąco mogłem ją śledzić. Na koniec donoszę jeszcze, że wszyscy aktorzy (starsi, młodsi) popisowo
odgrywają to, czego od nich wymaga skrupulatny kierownik całego zamieszania,
ale szczególnie jednak w pamięć zapada przedstawiciel ekipy z dorobkiem, który w mojej świadomości na zawsze
powiązany został z absolutnie fenomenalną adaptacją powieści Mary Shelley.
Aktor w zasadzie niepasujący do komediowej formuły, który tutaj ku zaskoczeniu
nie tylko moim fantastycznie w chwilach zmieszania czy podekscytowania oddał
gestem samego Woody'ego Allena.
P.S. To chyba musi być
fetysz Allena i fajnie że takie akurat jego sfiksowanie, bo te biusty tak mniamuśnie wyeksponowane, że cacy cacy. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz