wtorek, 28 kwietnia 2020

Celebrity (1998) - Woody Allen




Dla mnie Celebrity to prawdziwa bomba, choć obiektywnie to tytuł w przebogatej filmografii „okularnika” niby niczym wyjątkowym się niewyróżniający i nie wszystkich tak samo jak mnie do entuzjastycznych opinii nakłaniający. Podczas każdego ponownego seansu czuję (i nie potrafię precyzyjnie wyjaśnić podłoża tego akurat mnie zniewalającego fenomenu ;)), iż mieszka w tej szlachetnej komedii obyczajowej ze zmysłowo romantycznymi scenami (które znalazły mimo braku huraoptymizmu krytyki miejsce w historii współczesnej kinematografii), coś co tak pięknie zarówno nawiązuje do klasyki hollywoodzkiego melodramatu, jak i błyskotliwie oddaje naturę błazeństwa celebryckiego środowiska, a mnie jak w powyższych zdaniach daje do zrozumienia, wciąga bez reszty i czuję się kompletnie nieodporny na ten zniewalający urok. :) Poza tym ta czarno-biała perfekcja obrazu z doskonale w tle wkomponowanym jazzem tradycyjnym zachwyca i współdecyduje (przynajmniej dla mnie) o jego zapamiętywalnych właściwościach. To jeden z licznych psychologicznych portretów grupy postaci, ale i jeden z tych całkiem nielicznych filmów Allena, w którym „patyczak” poważną nostalgię jednak nad widowiskową farsę przedkłada, a samą charakterystyczną dla jego scenariuszy przemianę bohaterów w poszukiwaniu świeżości spojrzenia na życie czyni niezwykle wyraziście klamrą i puentę samą w sobie - w sensie podkreślenia relatywizmu postrzegania i subiektywizmu odczuć każdej z nich z osobna. Poza tym moja sympatia powiązana została nie tylko z treścią i formą obrazu, ale i z plejadą nazwisk już o ówcześnie statusie gwiazdorskim oraz bardziej znacząco tych, których kariera wówczas się rozpędzała i przez ostatnie już ponad dwie dekady wspaniałe rozwinęła, a ja w pełni świadomie na bieżąco mogłem ją śledzić. Na koniec donoszę jeszcze, że wszyscy aktorzy (starsi, młodsi) popisowo odgrywają to, czego od nich wymaga skrupulatny kierownik całego zamieszania, ale szczególnie jednak w pamięć zapada przedstawiciel ekipy z dorobkiem, który w mojej świadomości na zawsze powiązany został z absolutnie fenomenalną adaptacją powieści Mary Shelley. Aktor w zasadzie niepasujący do komediowej formuły, który tutaj ku zaskoczeniu nie tylko moim fantastycznie w chwilach zmieszania czy podekscytowania oddał gestem samego Woody'ego Allena.

P.S. To chyba musi być fetysz Allena i fajnie że takie akurat jego sfiksowanie, bo te biusty tak mniamuśnie wyeksponowane, że cacy cacy. :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj