Jak w większości znani
i lubiani dziennikarze filmowi (i w obliczu atakującego nagłówki nośnego tematu, także gremialnie uaktywniający się medialni opiniotwórcy znający się na wszystkim), jednomyślnie o zaskakująco szybkiej
kolejnej premierze filmu Jana Komasy, w natchnionym analityczno-entuzjastycznym
tonie bezkrytycznie pisali, tak ja odważnie postawię własne zdanie gdzieś pośrodku i z odrobiną nieśmiałości swoje trzy grosze do wyjątkowo szerokiej gorącej dyskusji wtrącę. Trudno przecież dzięki błyskawicznej premierze w necie, spotkać osobę,
która by już nie zdążyła z najnowszym obrazem Jana Komasy (rozkwitającego ostatnio dzięki niewątpliwie
zasłużonemu sukcesowi Bożego ciała) się zapoznać i jak to bywa, ilu widzów tyle
opinii, a one jak zauważyłem im przez bardziej weekendowego widza wyrażane, tym
bardziej chłodne, a na pewno w środowisku dalekim od koneserskiego wstrzemięźliwe. Tym razem pragnę przychylić się do
przekonania, że zawodowa krytyka i gwiazdorska elita strasznie się podnieciła
filmem, który okazuje się biorąc pod uwagę potężne oczekiwania, w moich oczach jednak rozczarowaniem. Nie jakimś ogromnym, ale na tyle
wyraźnym, że nijak nie potrafię usprawiedliwić tych mankamentów, które jego
odbiór mi zakłóciły. Scenariusz bowiem nie jest detalicznie dopracowany i za wiele razy podczas seansu z zakłopotaniem
przewracałem oczami, gdy nie tylko podrzędne wątki sztucznością i brakiem wiarygodności
porażały. Nie rozwinę jednak tutaj tej dotkliwie irytującej kwestii, oszczędzę sobie przykrości i wokół niej rozpisywania,
bo jak ktoś rozumie o czym mówię, to z łatwością zlokalizuje te totalnie przegięcia. Zauważę lepiej to, co akurat robi dobre, a nawet doskonałe wrażenie, czyli upiorny klimat i bladolice postaci oraz całkiem wyważone stanowisko o
charakterze diagnostycznym, jak i mimo potknięć rzeczową analizę socjologiczną na podstawie
jak domniemam wiarygodnych źródeł. Nie podlega dyskusji, że potężną dawkę wiedzy o tym jak to się teraz
brudną politykę i czarny pijar robi - jakimi metodami, technikami i na jak
gigantyczną skalę Komasa serwuje! Po poruszającym Bożym ciele robi film o zupełnie innej
specyfice (nie rozumiem jednak, po co łączy go z pierwotną Salą samobójców) i udowadnia, iż potrafi skubaniec kapitalnie budować klimat, nieźle rozkręcać intrygę i z ogromną
świadomością grzebać w kontekstach. Błyskotliwe komentować istotne sprawy i sytuacje bez względu na ich
charakterystykę. Sugestywnie problematykę sprzedać w formule filmu fabularnego i co
warte wielkiego uznania prześwietlić starannie temat, środowisko i wyłuskać z
niego wszystko to, co istotne. Ponadto jest zdolny przeprowadzić doskonały casting (wyjątkiem, nad czym ubolewam, to strasznie lichutki,
potwornie naciągany, w absolutnie nietrafionej kreacji Maciek Stuhr) - ogólnie dobrać efektywnie starych wyjadaczy i młodych utalentowanych absolwentów filmówki, na czele z człowiekiem o idealnym do potrzeb potencjale mimicznym i jak na niski
wiek świetnym już warsztatem.
P.S. Podsumowując na marginesie! Jako
człowiek już naturalnie starej daty (w oczach młodych, ambitnych i bezwzględnych),
a nawet jeśli nie starej kalendarzowo, to mentalnie, tudzież pomijając kryterium wiekowe osoba z zupełnie innej
bajki zawodowej, bardzo dalekiej od korporacyjno-politycznego wyścigu
szczurów oświadczam, że jestem tym światem gigantycznych ambicji i wszelkich moralnych
granic bezrefleksyjnie dla kariery przekraczanych absolutnie przerażony. Zawodowe dręczenie psychiki, profesjonalne gnojenie ludzi - agencje wyspecjalizowane w
niszczeniu wizerunku wszelkimi metodami, które mają być skuteczne i bez żadnego znaczenia są ich etyczne podstawy, bo kasa wyznacza granice, a że ona otwiera
możliwości, to nie ma jakichkolwiek oporów, by podłość uznawać za dopuszczalną metodę, itd., itp. Byłem ich istnienia i tych okropnych technik świadom, ale dopiero Komasa mnie swoją wizją strwożył. Zatem to nie jest słaby film, tylko film nierówny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz