Lubię sobie, od kilku lat szczególnie, popływać w rozległym oceanie soulowych dźwięków i oczywiście w miarę znajomości tematu wyłowić jakąś wyjątkowo dla mnie atrakcyjną i w miarę dobrze wypromowaną współczesną perłę gatunku. Nie jest to jakieś bardzo dokładne przeszukiwanie stylistyki, tylko raczej przypadkowe spotkanie z dźwiękami, które akurat moje zainteresowanie i całkiem pogłębioną ciekawość wzbudzą. W przypadku Black Pumas trudno mówić o wielkim farcie, iż te kompozycje do mnie dotarły, bowiem grupa to (duet dokładnie) już z konkretnymi osiągnięciami na amerykańskim rynku. Sroce spod ogona nominowani do nagród Grammy nie wypadają, nawet jeśli w kategorii nowy artysta jest to wyróżnienie. Stąd słuch o Black Pumas dotarł również do Europy, która czasem jeszcze z większym uczuciem przytula tego rodzaju nostalgicznie mrugające okiem formacje. Cieszę się zatem iż Black Pumas poznałem, bowiem ceniąc ogromnie artystów którzy w poszukiwaniu inspiracji cofają się nawet pięć czy sześć dekad i potrafiąc przy tym wszystkie najlepsze cechy ówczesnej nutu przenieść do własnej twórczości bez uszczerbku dla legend - korzystać z gigantycznej spuścizny, ale obowiązkowo w uwspółcześnionym aranżacyjnym stylu, to dla mnie satysfakcja wielka. Posiadają ponadto Black Pumas kapitalny talent wokalny w osobie Erica Burtona, a i druga połowa duetu (Adrian Quesada) daje z siebie równie dużo, czyniąc gitarową współpracę obydwu niezwykle owocną. Dobierając do współpracy świetnych instrumentalistów, stworzyli ekipę doskonale zharmonizowaną i ochoczo sięgającą po dojrzałe aranżacje - klejąc sentymentalne wątki z nowoczesnym, precyzyjnie wyprodukowanym brzmieniem. Stąd trudno przejść obojętnie obok tej bujającej nuty, tak sprawnie ożywiającej zaangażowany soul i naturalnie zaprzyjaźniając go ze zmysłowym funky i dla pikanterii (pochodzą z Teksasu) subtelnie przyozdobionym chwilami country folkiem. Ja przynajmniej nie mogę oprzeć się ich czarowi. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz