Od początku zdziwienie budzi specyficzna konwencja filmu, dość swobodnie łącząca realistyczne archiwalna z fabularnym wątkiem, dodatkowo dość brawurowo z retrospekcjami połączona. Do przetrawienia dostajemy w zasadzie rodzaj filmu wojennego, ale też manifestu polityczno-społecznego z publicystycznym komentarzem, historycznym rysem i do tego jeszcze mimo poważnego charakteru z mainstreamową kinową rozrywką powiązanego. Spike Lee odważnie balansuje na krawędzi próbując złapać równowagę pomiędzy nie klejącymi się naturalnie skrajnościami i niestety koncertową porażkę zalicza. Ja przynajmniej tego niestety w takiej formule nie kupuje, mimo że z podniesionym wątkami ideowymi trudno dyskutować, a całość w miarę bezkolizyjnie, nawet biorąc pod uwagę spore rozmiary udało mi się na klatę przyjąć. Nigdy hura-entuzjastycznym fanem kina spod łapy Spike’a Lee nie byłem, a to co w jego filmografii uważam za naprawdę dobre należy do zdecydowanej mniejszości. Pięciu braci tego skąpego grona nie powiększy, ale nie znaczy to, iż nie będą tacy którzy z ekscytacją będą o nim rozprawiać. Ja daje jasno do zrozumienia że nie zamierzam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz