Gdyby ktoś przed seansem ukrył przede mną tożsamość reżysera Czystej formalności, to za sprawą obecności w obsadzie Polańskiego oraz co ważniejsze przez wzgląd na charakter opowieści i specyfikę narracji nie byłoby wykluczone, a wręcz pewne iż uznałbym film Giuseppe Tornatore za jakiś mi nieznany dotąd obraz autorstwa naszego mistrza tajemniczych historii. Myślę że to dość osobliwa w moim przekonaniu sytuacja, że włoski reżyser zatrudniając znane nazwiska obcego pochodzenia i z francuskim aktorem oraz polskim reżyserem/aktorem w rolach głównych, tworzy filmowy spektakl w którym z powodzeniem mogliby zagrać włoscy aktorzy. Nie rozumiem po co, dlaczego? Może po prostu pechowo wpadła mi w ręce wersja włoska, a istnieje też francuska? W tym układzie wajcha w postaci dubbingowania postaci z pierwszego planu odbiera znaczną cześć z naturalności gry i w sporym stopniu w sensie intonacji pozbawia ją tego ważnego przecież waloru. Jest jednak jak jest, może mam niefart albo tak sobie Tornatore wymyślił i trzeba brać jego dzieło takim jakim jest. A jest pod względem atmosfery klaustrofobiczo-schizofrenicznym dramatem o cechach mrocznego thrillera zamkniętego w ramy inteligentnej igraszki z intelektem widza. Ten rozegrany na dwie postaci, teatralny niemal dramat psychologiczny może zarówno kupić widza szczegółami wpływającymi znakomicie na klimat obrazu, jak i tak samo tymi samymi cechami lecz dość archaicznie zastosowanymi, odpędzić od ekranu każdego kto w kinie technicznie leciwym nie odnajduje ani rozrywkowego ani artystycznego spełnienia. Historia to jak się okazało złudna i zdobna w mnóstwo szczegółów, ale w swej istocie (szczególnie z perspektywy tego co w kinie się od tamtego czasu pojawiło) sprana i chyba dość banalna. Gierka z widzem mocnym wówczas twistem zaskakująca, ale bez większych emocji już po czasie przez niżej podpisanego autora powyżej skleconych zdań przyjęta. Tak to widzę, tak też piszę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz