Oto brytyjska rockowa sensacja sprzed kilku lat powraca z trzecim długograjem, który jak zawsze stanowi najtrudniejszy sprawdzian, bowiem sygnalizuje na ile konwencja na debiucie i jego kontynuatorce z sukcesem sprzedana, teraz z taką samą siłą może wrażenie na fanach wywrzeć. Furorę nawet większą niż względną jak na rockowy duet już zdążyli zrobić, a obecnie wystarczy, iż nie utkną w wypracowanej formule i dorzucą do jej szkieletu co nieco urozmaiceń, a sprzedaż nośników i streaming trzeciego longa nie zejdzie poniżej poziomu albumów startowych. Jak w kilka dni po premierze Typhoons zaobserwowałem, raczej nikt nie zgłasza większych pretensji, bowiem moje przewidywania okazały się (że powiem nieskromnie) celne, trafne itp. :) Brytyjski duet świadom wyzwań (zapewne po licznych konsultacjach z całym sztabem speców z branży), wziął się spiął i nagrał płytę opartą bez zaskoczeń na fuzji surowych, zadziornych i kozacko przesterowanych riffów, których cechą dodatkową okazał się chwilami wręcz tanecznie sprofilowany podkład rytmiczny. Posiadają mianowicie Ci dwaj Panowie niezwykle istotną smykałkę do nakręcania pobudzającej pracę bioderek muzycznej atmosfery i ewentualny sukces trójki zależy też w tym przypadku od zdolności realizacyjnej fachowca kręcącego gałkami. Sporo (jak słyszę) zmieniło się zatem w kwestii umelodyjniającego kawałki wykorzystania wszelkich brzmieniowych sztuczek oraz świadomej zabawy syntezatorowymi wstawkami - których rola czasem wręcz nadrzędna. Dzięki temu rock'n'rollowa chwytliwość otrzymała dodatkowe produkcyjne wsparcie. Jest jak najbardziej różnorodnie, od kapitalnego, pełnokrwistego rockera w postaci Boilermaker (obrazek cudo), po pełną mordą balladę All coś tam. Szczególnie rzuca się w oczy to kombinowanie oddziaływaniami w odniesieniu do zasilanej wpływami The White Stripes jedynki i łagodniejszej, bowiem płynnie korzystającej z inspiracji przedostatnią produkcją Arctic Monkeys dwójką. Trójka zaś gdyby szukać ogólnych odniesień, to Royal Blood podsłuchujący co można by wyciągnąć z Daft Punk i wszczepić w strukturę własnego stylu. Nie będę udawał że źle się tych manewrów słucha, słucha się Typhoons znakomicie, ale pech RB polega na tym, że zaledwie przed chwilą znakomite krążki wydali ich kanadyjscy rywale - odpowiednio z The Blue Stones i Black Pistol Fire, a ja w wibracjach tych dwóch odnajduję się akurat lepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz