Niemal równe pięć lat po Magmie powracają ze studyjnym albumem liderzy francuskiej sceny metalowej. Ekipa bez wyjątku szanowana, w zdecydowanej przewadze wręcz podziwiana i już jak myślę wystarczająco głośno pukająca do drzwi ugruntowanej sławy, zasługująca na zaproszenie do światowej metalowej ekstraklasy. Grają od lat po swojemu, ale właśnie mniej więcej od trzech albumów (od L’Enfant Sauvage jak sądzę) "morbidowskie" skojarzenia zostają umiejętnie przykryte własnym autorskim stylem. W tym przepisie na sukces mechaniczność nuty sygnowanej logiem Gojira pozostała, ale aranżacyjnie zrobiło się po prostu znacząco swobodniej. Tryskają kapitalnymi pomysłami i gładko wprowadzają je w ramy własnej maniery - bez prężenia muskułów i spinania pośladów, bowiem są świadomi własnej wartości i wiedzą iż zmiany determinują rozwój, lecz też zbyt daleko idące procesy modyfikacyjne mogą zaburzyć te harmonijne w ich założeniu przeobrażenia i co najgorsze zaprowadzić pod kreatywną ścianę. Z pewnością Fortitude jest mniej wyrazisty od Magmy, ale to ta wcześniejsza produkcja stanowiła bardziej "odważny" krok w przód w stosunku do poprzedniczek. Nie odbieram zatem tej cechy jako rozczarowującej - nie jest ona zarzutem, jak i nie czuję w nowym materiale woni pozbawionej naturalnie konceptualnej inwencji wtórności. Przyhamowali jedynie w kwestii ewolucji i przygotowali krążek będący idealnie harmonijnie zbalansowany pomiędzy kilkoma świeżymi atrybutami (patrz: Amazonia i przede wszystkim The Chants), a klasyczną już dla nich wielowątkową zabawą różnorodnymi tematami w obrębie jednej kompozycji, jak i precyzyjnie konstruowanymi numerami o charakterystyce oryginalnie chwytliwego quasi przeboju dla metalowej publiki. We wszystkich utworach jest mnóstwo przestrzeni dla instrumentalnej biegłości i songwriterska swoboda korzystania z nośnych motywów oraz wciąż jeszcze ambitnie połamana rytmika. Pracowici z nich skubańcy, z wielką muzyczną wizją, ogromną samodyscypliną i "hartem ducha", stąd ten sukces im się po prostu należy! Podsumowując, okrzepli, ale nie stali się wtórni. Napisali przeboje, ale też nie pozbawili ich pazura czy wielu interesujących wątków. Pytanie czy odważą się w przyszłości na kolejny krok ku zwiększonej przystępności i czy będą potrafili swój unikalny styl sprzedać bez szkody dla wartości muzycznej studyjnego longa.
P.S. Jeszcze teksty - zaangażowane jak zawsze (to nie jest i nie była nuta z watą liryczną). Wiedzą że świata nie zbawią, ale trochę pomóc mu stać się lepszym mogą - a jak mogą to się starają. Szacun!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz