Parasite, status
zaliczone! Z ogromnym jak na sytuację opóźnieniem. Z opóźnieniem całkowicie
świadomie sprowokowanym, bo kino azjatyckie trzymam wciąż na dystans i tylko z
rzadka dopuszczam do siebie bardzo starannie wybrane tytuły. Tytuły, które przejdą
przez wszystkie sita koneserskiej oceny i tak jak w przypadku Parasite, najlepiej jeśli przytulą najbardziej prestiżowe nagrody. W kwestii wyjaśnienia nie mam
awersji do skośnookiego kina, w sumie to nie miałem żadnego racjonalnego powodu by się do
niego zniechęcić, a dystans do niego tkwi może podświadomie w pajacowatych produkcjach
z Jackie Chanem, wcześniej szukając, być może awansujących już od lat do statusu kultu filmów z Bruce'm Lee, a może wprost z obawy, że jak się wciągnę, to przepadnę i nie będę
miał czasu na produkcje hollywoodzkie, bądź co gorsze na te europejskie. Biorąc
pod uwagę całą całkiem złożoną sytuację donoszę, iż nie bardzo rozumiem o co
tyle hałasu i pytam, jakim prawem przyznano Parasite tak kultową, prestiżową nagrodę? Nawet,
jeśli jest to film sprawnie warsztatowo nakręcony, to brak mu atutu wielkich
kreacji aktorskich i co najistotniejsze sama historia zbudowana niby z błyskotliwych
nawiązań społeczno-kulturowych jest jednak irytująco nieznośna przez fakt że
jej groteskowa specyfika śmierdzi sztucznym przerostem formy nad treścią. To oczywiście
maksymalnie subiektywna opinia, która można zmemłać i wrzucić do kosza, jeśli
ma się inną. Nie zmieni to jednak mojego przekonania, że członkowie Akademii
oszaleli lub zwyczajnie ulegli presji trendu na zachwycanie nowoczesnością
kina azjatyckiego, które przecież częstokroć czerpie tak dosłownie i jak w tym przypadku kwadratowo z dorobku tarantinowskiej makabreski. To drugie akurat elita jurorska czyni pierwszy raz, to pierwsze akurat nie pierwszy. :)
P.S. Moja surowa ocena nie
jest w stu procentach wypadkową złego wrażenia, ona w przytłaczającym stopniu
wynika z niezrozumiałego entuzjazmu zawodowej krytyki i często zwykłego widza.
Gdyby nie one byłbym zdecydowanie bardziej wyrozumiały, a może nawet skusił się na symboliczne poklepanie Joon-ho Bonga po ramieniu. Bo Parasite bez wątpienia idzie w stronę przesadnie skompresowanej fuzji gatunkowej, plącze naiwne zbiegi okoliczności oraz pozbawione wiarygodności wątki i ubiera je wszystkie przez pryzmat kontekstu w metaforyczne figury, ale jednak jest filmem o czymś - jest seansem prowokującym do ważnych refleksji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz