środa, 15 czerwca 2022

Verdens verste menneske / Najgorszy człowiek na świecie (2021) - Joachim Trier

 

Zerowe to dla mnie zaskoczenie, iż Joachim Trier nakręcił film cudo. Od lat konsekwentnie robił przecież rzeczy ważne i zdarzały mu się pośród nich te wręcz zachwycające, lecz mam wrażenie iż Najgorszy człowiek na świecie jest kulminacją i szczytem pierwszej fazy jego reżyserskiej pracy, bo o tym że będą kolejne i wciąż bardziej wybitne nie mam wątpliwości. Jego najnowszy obraz odbieram jako niezwykłą opowieść o niecodziennej paradoksalnie codzienności młodego, wkraczającego w czas poważnych decyzji życia. Płynięciu na jego fali i z wzburzonymi falami się konfrontowania. Poszukiwaniu, sprawdzaniu, doświadczaniu i przede wszystkim wszystkimi możliwymi zmysłami  przeżywaniu. Obserwowaniu innych, bardziej zaawansowanych w relacjach rodzinnym i być może nazbyt przytomnym uczeniu się na ich podstawie i na ich błędach, przez co fiksowaniu się na lękach wynikających z konsekwencji. Rodzeniu się i odchodzeniu miłosnej pasji - o płomiennej fazie związku partnerskiego, jego dojrzewaniu, gaśnięciu i jak się okaże nie całkowitym umieraniu. Niezdecydowaniu i zdecydowaniu zarazem, podejmowaniu decyzji właściwych teraz, a z perspektywy czasu być może błędnych. Opowieść z wyczuciem rytmu oprawioną w muzyczne popowe kawałki i przez to też pobrzmiewająca nieco konwencją Woody’ego Allena, ale tutaj dla odmiany nie ma zbyt wiele miejsca na allenowską beztroskę komedio-dramatyczną i sztampową formułę nawiązującą uparcie do wielu klasycznych estetyk z przeszłości. U Joachima Triera króluje nowoczesne łączenie konwencji, merytorycznie natomiast poważna wiwisekcja relacji i interakcji oraz psychologiczna analiza z pozycji głęboko zainteresowanego ludzkimi reakcjami i działaniami artysty. Człowieka dojrzałego, który bada obserwując i wyciąga wnioski nie podając ich na tacy w szablonowych formułkach, a wykorzystując układy i sytuacje do budowania genialnej wielopoziomowej narracji. U niego bohaterowie także rozmawiają, dyskutują w intelektualnej formule, ale nie ma w tym tej opatrzonej allenowskiej fiksacji na postaciach neurotykach, tylko skupienie na odkrywaniu źródeł falującego istnienia zaangażowanego w realizację potrzeb - ich wygaszaniu i kolejnych namiętności rozpalaniu. Ponadto dialogi (te do wewnątrz i te na zewnątrz), pasjonujące, dodatkowo pomysł na zawieszenie w czasie, grzybki halucynki i wejście na ten przecież prozaicznie rzeczywisty poziom skomplikowania uczuć, a dokładnie zilustrowanie go muzyką, obrazem i przekazanie słowem oraz perspektywą - ekscytujące. Swoje oczywiście dokładają również kapitalni aktorzy, naturalnie bez spiny odgrywający założone epizody, a już wybitna tutaj Renate Reinsve w roli głównej jest raz prawdziwa (jako Julie popełnia błędy ale jest refleksyjna, więc wszystko jej wybaczam :)), dwa sympatyczna nieprawdopodobnie, trzy czarująco ujmująca przez co widz wiąże się z nią emocjonalnie. Podejmująca kontrowersyjne wybory i konstatująca wreszcie iż nie można mieć wszystkiego. Rozdarta pomiędzy materialnym komfortem, a szaleństwem, bezpieczeństwem i intelektualnymi podnietami, a romantyzmem życia spontanicznego. Akceptująca finalnie nieuniknione skutki upływu czasu - zmiany i przemiany, które mają swoje kluczowe znaczenie. Powstało dzięki temu mnogiemu nagromadzeniu bodźców, opowiedziane w rozdziałach niekonwencjonalne i nieprzewidywalne, na swój sposób odważne studium bliskości, fascynacji i rozczarowania. Zabawne i poważne, bowiem witalne i melancholijne zarazem.

P.S. Na marginesie, ja też dorastałem w czasach w których nośnikiem kultury były rzeczy i mogłem wśród nich żyć i je kolekcjonować, dotykać, porównywać. To tak w kwestii najbardziej dołującego rozdziału jedenastego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj