sobota, 11 czerwca 2022

Grip Inc. - Solidify (1999)

 


Grip Inc. trafił mnie tak prosto w nos pewnej zamierzchłej Metalmanii, bodajże wtedy gdy z wiadomych wpierw smutnych, później dramatycznych, a na koniec tragicznych powodów nie dojechał Chuck Schuldiner z nieodżałowanym składem Death. To była niekoniecznie ta najbardziej udana edycja przez pryzmat lokalizacji, chociaż wówczas obsadzie niewiele można było zarzucić, to akurat miejsce akcji dalekie od standardów Spodka. Niczego sobie spęd ogólnie i wrażenia które po latach są we mnie wciąż żywe właśnie między innymi za sprawą ekipy w której składzie działał wtedy wieloręki Dave Lombardo i on naturalnie dał się podczas gigu poznać od swojej najlepszej strony, zasuwając na bębnach z takim impetem że należało przyklęknąć lub chociaż pokiwać łbem z uznaniem. Reszta składu rzecz jasna na poziomie, ale to był jednak spektakl schowanego za zestawem Dave'a i jego perkusyjnej akrobatyki. Dlaczego akurat przy okazji Solidify o tym gigu? Dlatego że był to okres promocji tejże właśnie płyty i numery z niej jeśli dobrze pamiętam stanowiły znaczącą część setu międzynarodowego składu. Ten moment określił mój ówczesny stosunek do muzyki Grip Inc. i od tej chwili wlazłem na całego w świat ich motorycznego riffu i rytmicznej ekwilibrystyki Lombardo - tutaj znacznie bardziej różnorodnej i bogatej w groove niż miało to miejsce w przypadku jakiegokolwiek albumu Slayera. Solidify wstrzeliło się akurat w czas panowania nu metalowego i nawet jeśli trzon thrashowy nie został naruszony, to jednak sporo słychać tutaj wpływów panującego w ciężkiej muzyce trendu na skoczne podrygiwania. Nie jest to oczywiście "madafaka" jaką częstował na pierwszych płytach Soulfly, bo w nucie ekipy kierowanej przez tandem Sorychta/Lombardo znacznie więcej mechanicznego turbodoładowania i punkowego zadziora z którego charakterem darł ryja Gus Chambers i bardziej do tego grania pasuje zawijanie bujnym owłosieniem niż rytmiczne podskakiwanie, ale jednak! Jednak czuć że sprawdzali Panowie czy takie nu metalowe wpływy pasowałyby do ich stylistyki i połowicznie wpłynęły in plus na ewolucję estetyki z jaką byli kojarzeni. Prócz na szczęście gustownego sięgnięcia po trendziarstwo, Solidify to jednak wciąż potężne uderzenie w potylice i eksperymentowanie z dźwiękiem niekoniecznie w oczywistych kierunkach. Bardzo mroczny i okraszony zaskakującą gitarą akustyczną Human?, piękne popisy na rwanym riffie i dynamice podkręcanej w Vindicate i też najbardziej charakterystyczny zamykający Bug Juice (majstersztyk kubańczyka) oraz mój ulubiony Verräter (Betrayer) kłaniający się tym wszystkim genialnie rozbudowanym na gitarowym temacie i wybębnionym z nieprawdopodobną pasją numerom z Nemesis. Co będę więcej pisał, trzeba słuchać i poczuć - bo jest co. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj