środa, 29 czerwca 2022

Greg Puciato - Mirrorcell (2022)

 


Brawo Greg, burza dla tego człowieka oklasków! Bowiem czego się gość nie dotknie zamienia w muzyczne złoto, a wszelkie obawy o jego artystyczną przyszłość po zawieszeniu działalności The Dillinger Escape Plan nie miały już wówczas (kapitalny wydany w 2016 roku krążek The Black Queen i równie świetna kontynuacja na drugim albumie) podstaw merytorycznych dla istnienia. Tak samo trafiona wcześniejsza (2014 rok) decyzja o podjęciu współpracy z Maxem Cavalerą i Troy'em Sandersem w projekcie Killed Be Killed, jak wreszcie ta o wydaniu numerów pod szyldem własnego nazwiska - wszystkie one w punkt, w dobrym czasie i ze znakomitym efektem, fascynującej w postaci muzycznej oczywiście zawartości. Teraz w uszach wybrzmiewa mi dwójka solowa i szczerze "proszę was" donoszę, że tak jak jedynka stawała w szerokim rozkroku pomiędzy wielogatunkową różnorodnością oraz czasowo była chyba jednak odrobinkę przesadzona, tak Mirrorcell jest albumem tak treściwym jak fantastycznie eksplorującym zdecydowanie zawężoną przestrzeń estetyczną. Nowoczesny, ktoś mógłby powiedzieć i miałby rację że eksperymentalny progresywny rock z konkretnie zdołowanym brzmieniem riffów i dla równowagi bardzo śpiewnym, choć już nie aż tak bardzo chwytliwym charakterem linii melodycznych oraz wokalnych. Pragnę tym samym powiedzieć, że pomimo zamknięcia dziewięciu numerów w trzech kwadransach i pozbawieniu ich zasadniczo szerokiego horyzontu inspiracyjnego, to w żadnym razie nie wydarzyła się ta akcja redukowania z bolesnym dla złożoności i atrakcyjności długofalowego konsumowania dźwięków skutkiem. Na debiucie Greg korzystał obficie z inspiracji tak bliskich elektronice "made in" TBQ, jak z drugiego bieguna nie gardził ekstremą spod znaku TDEP. Natomiast tutaj wydestylował esencję własnego solowego oblicza, tylko w przypadku jednej kompozycji opierając się wyłącznie na syntezatorowych motywach podbijanych analogowym brzmieniem perkusji. Cała reszta to w różnym stopniu, jednak zabawa progresywnymi tematami. Raz w bardziej, innym razem mniej surowych czy ekstremalnych aranżacjach, lecz wciąż niezwykle dla słuchacza intrygujących. Tak pięknie płynie ta nuta i w każdym momencie ma bardzo wiele w sobie do zaoferowania, tak pod względem właśnie konstrukcyjnym jak wokalnym (cudny duet z Rebą Meyers), a już te dwa zamykające program płyty swobodne epickie progresywne hymny ze znakomitym zwieńczeniem harmoniami gitarowymi (przedzielone tylko szczwanie dla utrzymania balansu bardziej przejrzystą konstrukcją), to już emocjonalne perły pośród siedmiu innych muzycznych klejnotów. Miał Puciato przed wydaniem Mirrorcell otwartych wiele drzwi i mógł sobie pozwolić na dowolność dalszego ruchu. Tym razem wybrał progresywny rozmach, ale nie wykluczone że w przyszłości otworzy inne wrota możliwości i ja wówczas napiszę kolejny raz że jest mega git oraz wycofam się ze słów iż zdefiniował na Mirrorcell charakter solowych dokonań, bo w sumie po to dojrzały artysta nagrywa płyty pod swoim nazwiskiem, aby niczym nie był ograniczany. No może oprócz własnej wyobraźni. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj