Nie pamiętam, jednak sprawdzać nie zamierzam, czy przy okazji dwóch ostatnich produkcji sygnowanych nazwiskiem Szumowskiej, nie dawałem już do zrozumienia, iż kręci bardzo dużo i niestety jest w tych twórczych porywach nierówna. Tak jakby chciała za wszelką cenę merkantylnie wykorzystać w pełni swoje pięć minut, tudzież wbić się na stałe w europejskie grono zacnej reżyserki, lecz zamiast proponować kino wybitne, daje do konsumpcji kino wyrafinowane ale nazbyt pretensjonalne. Kino mało zrozumiale i chyba co najgorsze w formule ambitnej, kuriozalnie niezbyt głęboko penetrujące poddawane analizie tematy. Może i wnikliwe ale pozornie tylko, więc przed seansem Infinite Storm byłem pełen obaw i z niezbytnią euforią zabrałem się za jej nowy obraz, który przecież nie przez byle jaką hollywoodzką gwiazdę w obsadzie jest promowany. Naomi Watts szanuję i nie tylko przez wzgląd na urodę jej aktorstwo lubię, natomiast kino z rodzaju survivalowego ryzyka nie jest moim ulubionym. Ostatnio Arktykę z Madsem zmęczyłem i do tej pory nie czuje się zdopingowany by tekst w tym temacie skończyć, a wcześniej było miedzy innymi Wszystko stracone świetnego przecież J.C. Chandora z całkiem niezłym tutaj weteranem w osobie Roberta Redforda. Obydwa niezłe, ale do poziomu wielkiej kinowej przygody pomimo nawet samych przecież ekscytujących historii nieprzystające. Fundamentalną zaś zaletą filmów Szumowskiej są zdjęcia wciąż jej wiernego Pawła Englerta i tym razem one znakomite, szczególnie że widoki pejzaże przepiękne - poza doskonałym warsztatem wizualnym, dobrą szkołą reżyserską i jeśli nie przedobrzy intrygującą tematyką. Infinite Storm akurat pod tym względem i w porównaniu do jej niedawnych prac reżyserskich (jakby do Szumowskiej dotarły powyższe ale ;)) jawi się jako bardzo konwencjonalne kino, ze wszystkimi walorami sprawdzonej metody i wadami szablonowego spojrzenia na survivalową estetykę, która tylko pozornie w Infinite Storm stanowi clou "programu". W niej przecież obowiązkowo powinno być potężne napięcie, jakieś tąpnięcia (nie dwa, trzy czy nawet cztery) i w pierwszym rzędzie wynikające z przeżywania historii zaangażowanie widza oraz troska o losy bohaterów. Ja im kibicowałem ale czy z nimi przeżywałem, chyba poniekąd tylko. Gdyby nie fascynujące góry i ich ekspozycja, gdyby nie przerażająca mocy sił natury, snuty gdzieś między wierszami wątek rodzinny i ten jednak dziwaczny pierwiastek zachowania napotkanego przez Pam cudem trwającego w sneakersach typa, nie napisałbym że warto. Dzięki powyższym i tak na sto procent poważnie, to ostatniemu pół godziny i wyjaśnieniu tragicznej tajemnicy rodziny wraz z motywacją kobiety, co zmieniło niemal kompletnie film survivalowy, w psychologiczny dramat o życiu z traumą z przeszłości. Stąd przyznaję że dałem się na początku zwieść i znudzić, bym dzięki wspomnianej fazie podsumowującej otrzymał nagrodę za mimo wszystko wytrwałość, bowiem stwierdzam bez przesady, że Szumowska odnalazła tam balans pomiędzy tym co między słowami, a tym co wprost na tacy powinno być podane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz