Wszystko niby teoretycznie gra, a praktycznie nie gra tak intensywnie i na takim wysokim poziomie, który by oddziaływał wystarczająco głęboko, bym miał po latach posuchy i ostatnio względnej zmiany na lepsze, znów nowy krążek Soulfly wrzucić do playera ze znakiem serduszka mu przyporządkowanym. :) Wkoło się rozpisują że Totem brzmi super i jest w pełni udany, a ja nie czuję tego i brak mi euforycznego nakręcenia, bym w słowach komplementach spisał własne odczucia. Słucham któryś raz, robię podejście ente - wyróżniam świetne fragmenty, wywalam z pamięci momenty mielizn, które są właściwie momentami nudnej powtarzalności, ale przy kolejnym podejściu nadal nie pamiętam gdzie były te fragmenty perełki, bowiem wszystko mi się zlewa i tylko kilka odrębnych riffów, a najbardziej klimatycznych kombinacji wbija się w pamięć tak, że kiedy powracają czuję jakieś w ogóle emocje. Problem znajduję w tym, że program składający się na Totem to nie zbiór tworzących w obrębie kilku minut doskonale zaaranżowanych kompozycji, tylko program składający się z często doskonałych riffów, tylko chaotycznie, bez pomysłu w sensie ładu i składu poupychanych w numerach właśnie nie tworzących zamkniętych całości, tylko ciąg thrashowych wirtuozerskich popisów. Ja bardzo przepraszam że się wymądrzam zupełnie nie znając muzycznych podstaw z zakresu teorii - nigdy nic spod mojego pióra muzycznego nie powstało i nie ma szans bym próbował w praktyce prześcigać się i rywalizować nawet z kawałkami z najnowszego longa Maxa Cavalery. Jednak muzyka jako produkt przygotowany by wzbudzać pozytywne odczucia powinien trafiać i uwodzić, bez względu czy to czysta ekstrema czy rzecz w znacznie subtelniejszej estetyce. Mnie Totem nie trafia, mimo że chłodna analiza zawartości może matematycznie dawać wynik dodatni. Pewnie powyższe brzmi jakbym poszedł w las i narzekał że drzewa są zielone, a ja się tej zieloności spodziewałem i mi się ona już ulewa, lecz przypomnijcie sobie że czasem w ten las wbijając walory barw, zapachowe i wszystkie inne towarzyszące doświadczeniu wprawiają was w ten upragniony stan błogości. Tego właśnie zawsze oczekuję po kontakcie z każdym muzycznym albumem i to doznanie mi dane pozwala tak na zbudowanie z nim poczucia więzi bazującej na tymże. Do Totem nie chce mi się wracać, a do porannego lasu jak najbardziej, więc żadna algebra nie pomoże gdy nie ma zamiłowania. Nawet kiedy finał w postaci Spirit Animal ma to coś, co przy odpowiedniej obróbce mogłoby być elementem wyróżniającym Totem na tle innych ostatnimi czasy produkowanych materiałów pod szyldem Soulfly. Może to wina rejterady Marco Rizzo? Pewnie to jednak nie to!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz