poniedziałek, 15 sierpnia 2022

Jack White - Entering Heaven Alive (2022)

 


Jestem zaskoczony! Nigdzie bowiem nie trafiłem wcześniej na informację jakoby Jack miał w tym roku wydać dwa albumy z premierową nutą, a może w nieodpowiednich, znaczy niekompetentnych źródłach myszkowałem lub zwyczajnie nie interesowałem się na tyle rzetelnie, czy wreszcie sam John Anthony Gillis ukrywał przed fanami własne plany. Tak czy inaczej po naprawdę dobrym (bo doskonale ważącym eksperymenty i siarczyste rock'n'rollowe granie) Fear of the Down natychmiast przyszła pora na program zupełnie inny, bo właściwie to semi akustyczny, a momentami po całości akustyczny. Niestety nie takiego J.W. ja od J.A.G. oczekuję i tak jak dwa numery otwierające - pierwszy z fajnie słyszalnymi progami, a drugi z fajnym (bardzo typowym dla niego) klawiszem w połowie utworu, to dalej ta folkowa (poniekąd też beatlesowa) formuła mimo że na swój właściwy dla balladowej konwencji klei się do uszka, to też gdybym sobie podczas odsłuchu w łóżku zaległ, natychmiast by mnie uśpiła. Żebym nie został nietrafnie zrozumiany - instrumentalnie i aranżacyjnie wszystko brzmi bardzo dobrze, a taki na przykład genialnie bluesowy i zaprzeczający moim powyższym słowom I've Got You Surrounded (With My Love) wysforowuje się pośród partnerów na zdecydowanego mojego faworyta, bo jest FANTASTYCZNY. Pozostałe kawałki jednak (uprę się) nie powodują intensywniejszego bicia serca, a te fragmentaryczne w nich drobiazgi działające na plus (wejścia zgrabnie intrygujących motywów), to zbyt mało, bym miał donosić  Jack właściwie przez 3/4 czasu nie ględzi. Nie napiszę jednako iż daje tu plamę, napiszę iż forsuje mnie akurat w większości nieinteresującą estetykę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj