Dwóch dojrzałych gentlemanów, znanych w szerszym niż tylko brytyjskim kinowym środowisku wpadło na czarujący pomysł. Dokładnie to rówieśników rocznik 56, którzy na sto procent z ogromnym sentymentem wspominają czasy, kiedy jako smarkacze na własnej skórze doświadczali czym była beatlemania, postanowiło w formule ciepłego familijnego kina romantycznego oddać (pozbawiony szczęśliwie irytującej egzaltacji) należny hołd największym gwiazdom popu w historii. Danny Boyle (wiadomo Trainspotting) jako reżyser, wspomagany talentem pisarskim i doświadczeniem Richarda Curtisa (wiadomo scenariusze do Four Weddings and a Funeral, Notting Hill, Bridget Jones's Diary itd.) napisali i nakręcili urzekający quasi musical, oparty o przeboje czwórki z Liverpoolu, przenosząc sprytnie osobistą nostalgię do współczesności. Może realizacja jest dość sztampowa, bez większych ambicji, chwilami dość naiwna i nazbyt przesłodzona, lecz podstawowa koncepcja (o czym szczegółowo zobaczycie, jeśli obejrzycie) całkiem przewrotna i zawierająca w sobie sporo uniwersalnych prawd i wartości. Mnie przynajmniej kupiło proste, ale ważne przesłanie, wciągnęła ta zabawna satyryczna ekspresja i klimat świetnie wykorzystujący potencjał największych beatlesowskich przebojów oraz rozbawiło/wzruszyło kilka smakowitych aluzji (szczególnie ta kąśliwa o Coca Coli, ta bardzo mądra z żyjącym Lennonem, ta przekorna z Harrym Potterem i ta jeszcze jedna WAŻNA do samodzielnego odkrycia :)). Jeśli szanowny widz poszukuje filmu uroczego, ale nie przesadnie banalnego i chciałby sobie w środku, w widzu ponucić (bo śpiewać choć nie potrafi to lubi), to śmiało niech sobie seans zafunduje. Nie pożałuje. :)
czwartek, 10 października 2019
Yesterday (2019) - Danny Boyle
Dwóch dojrzałych gentlemanów, znanych w szerszym niż tylko brytyjskim kinowym środowisku wpadło na czarujący pomysł. Dokładnie to rówieśników rocznik 56, którzy na sto procent z ogromnym sentymentem wspominają czasy, kiedy jako smarkacze na własnej skórze doświadczali czym była beatlemania, postanowiło w formule ciepłego familijnego kina romantycznego oddać (pozbawiony szczęśliwie irytującej egzaltacji) należny hołd największym gwiazdom popu w historii. Danny Boyle (wiadomo Trainspotting) jako reżyser, wspomagany talentem pisarskim i doświadczeniem Richarda Curtisa (wiadomo scenariusze do Four Weddings and a Funeral, Notting Hill, Bridget Jones's Diary itd.) napisali i nakręcili urzekający quasi musical, oparty o przeboje czwórki z Liverpoolu, przenosząc sprytnie osobistą nostalgię do współczesności. Może realizacja jest dość sztampowa, bez większych ambicji, chwilami dość naiwna i nazbyt przesłodzona, lecz podstawowa koncepcja (o czym szczegółowo zobaczycie, jeśli obejrzycie) całkiem przewrotna i zawierająca w sobie sporo uniwersalnych prawd i wartości. Mnie przynajmniej kupiło proste, ale ważne przesłanie, wciągnęła ta zabawna satyryczna ekspresja i klimat świetnie wykorzystujący potencjał największych beatlesowskich przebojów oraz rozbawiło/wzruszyło kilka smakowitych aluzji (szczególnie ta kąśliwa o Coca Coli, ta bardzo mądra z żyjącym Lennonem, ta przekorna z Harrym Potterem i ta jeszcze jedna WAŻNA do samodzielnego odkrycia :)). Jeśli szanowny widz poszukuje filmu uroczego, ale nie przesadnie banalnego i chciałby sobie w środku, w widzu ponucić (bo śpiewać choć nie potrafi to lubi), to śmiało niech sobie seans zafunduje. Nie pożałuje. :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz