Napiszę wprost i
ograniczę się do jedynie kilku zwięzłych zdań. Mniej więcej w tym samym czasie
nad tragiczną historią z wyspy Utoya pochylił się Paul Greengrass (niewątpliwie
uznany światowej klasy fachowiec od fabularyzowania autentycznych
wstrząsających wydarzeń - Krwawa niedziela, Lot 93) i właśnie Erik Poppe - nabierająca od lat wiatru w żagle, jeszcze nadal lokalna, ale już chyba bardzo
mocno pukająca do elity europejskiej, norweska reżyserska figura. Jednak
obydwie produkcje łączy niewiele prócz rzecz jasna fundamentu, bowiem w odróżnieniu
od Greengrassa Poppe skupił się wyłącznie na samych wydarzeniach z wyspy, bez
całych okoliczności przed i po tragedii, patrząc na nie z perspektywy ofiar
szaleńca. Stąd efekt daleki jest od typowo fabularnej opowieści, czy kroniki
wydarzeń, a przybiera on formę niemal gry komputerowej, w której uczestniczymy
i z punktu widzenia pierwszej osoby walczymy o ocalenie. Kamera jest żywa, niezwykle
intensywnie dodająca charakter sytuacji w której strach, panika i chaos nadają
jej potwornie realistycznego sznytu. Dlatego też trudno polecać tego rodzaju seans, gdyż jest to przeżycie gwałtownie poruszające i szalenie traumatyczne,
sytuujące formalnie obraz na pograniczu wstrząsającego dokumentu i jak
wyżej zaznaczyłem angażującej psychicznie niemal realnej fizycznej walki o życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz