niedziela, 3 stycznia 2021

Druk / Na rauszu (2020) - Thomas Vinterberg

 

O nadużywaniu alkoholu filmów w kinie była cała masa i jeśli akurat nie były trunki wszelakie głównym ich bohaterem, to zawsze gdzieś swoje miejsce miały i rolę niemarginalną odgrywały. Ostatnio na naszym podwórku wokół ich oddziaływania to rzecz jasna Smarzowski w Pod mocnym aniołem gorzko bawił, a w hollywoodzkim wydaniu jak teraz sobie na zawołanie przypominam ponad dwie dekady temu głośny Zostawić Las Vegas zasłużony chyba szum wzbudził. Obecnie Thomas Vinterberg idzie w procentowy temat i nareszcie od czasu Polowania kręci tak jak od niego ja oczekiwałem. Tworzy obraz naturalnie subiektywnie patrząc niemalże kompletny, w charakterystycznym stylu z naciskiem na narracje surową i wykorzystane środki dość ascetyczne, przez co bezpośrednie ich użycie pozwala skupić się na kluczowych bohaterach, a nie dekoncentrować się obserwując na przykład popisy speca od spektakularnych ujęć. Kamera z łapy, odrobina tylko artystycznie sprofilowanych odjazdów i aktorzy grający w punkt bez posiłkowania się tanimi chwytami - to jest walor w pracy Vinterberga fundamentalny. Nie ukrywam iż samo podejście do problematyki alkoholowej jest też wielce oryginalne, a przez to treść jednocześnie potraktowana z dystansem lecz bez popadania w przerysowaną groteskowość. Gdyż do poważnego uzależnienia prowadzi droga od zabawy do częstokroć śmiertelnego dramatu, a same procenty nie wszystkich ich amatorów przecież zabijają. Jest Na rauszu pozbawiony tych wad, które wielokrotnie rozprawy o wpływie gorzały na życie człowieka przyprawiały wprost o banał, bo mega intelektualna emfaza materię demonizowała lub z drugiej strony niekoniecznie przez pryzmat dobrego humoru eksploatowanie widowiskowych alkoholowych upadków mogło wzbudzać przekonanie o instrumentalnym wykorzystywaniu istotnego tematu, a częstokroć zwyczajnego go ośmieszania. Jest też mimo licznych zalet Na rauszu filmem nie tak od strony kulturowej uniwersalnym, bo można się czepiać pewnych w treści szczególnie z punktu widzenia wschodnioeuropejskiej tradycji kompletnego upadlania się pod pozbawionym wszelkich hamulców etanolowym wpływem. Innymi słowy nie takie balety najebani Polacy czy Rosjanie rozkręcają i duński model mimo iż też jak na absolutnie dalekie od abstynencji skandynawskie pochodzenie może robić wrażenie, to jednak cywilizowanemu zachodniemu światu dość daleko do ekstremalnego modelu słowiańskiego. Zwyczajnie zachodnie nacje to jednak mają słabe nerwy i do wszystkiego podchodzą niezrozumiale spięci robiąc przysłowiowo z igły widły. :) Konkluzja jest jednak bez względu na szerokość czy długość geograficzną jasna i wciąż aktualna. Alko ogólnie jest fajny, ale konsekwencje nadużywania tej mocy odprężającej już nie bardzo. Ale w sumie to nie on jest największym problemem - on jest tylko następstwem problemów człowieka z samym sobą i jako takim wyłącznie narzędziem które może pomóc, jak i potwornie zaszkodzić. Niewątpliwie uważam iż to najlepszy obraz Vinterberga z jakim miałem dotychczas do czynienia. Duński reżyser robiąc film po swojemu, bez większych ograniczeń formalnych udowodnił, że można stworzyć coś zarówno oryginalnego jak i głęboko penetrującego temat. Oczywiście najbliżej Na rauszu formalnie do Polowania, a najdalej do Z dala od zgiełku - co tylko wychodzi mu na zdrowie. Ogólnie Thomas Vinterberg w języku duńskim jest zdecydowanie bardziej interesujący niż Thomas Vinterberg wciskany w kino angielskojęzyczne. Ręka w górę kto się z tą tezą zgadza!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj