Debiut reżyserski
Stevena Soderbergha doceniony wówczas przez krytykę, ale w na tyle sterylny
tematycznie i ambitny gatunkowo, że w latach mojej młodzieńczej kinowej pasji nie
dałem sobie szansy by go obejrzeć. Tak we względnej niewiedzy wiele lat minęło,
aż przyszedł czas właściwy, by poznać w końcu cokolwiek z bogatej twórczości
Soderbergha nakręconego przed kapitalnymi oscarowymi Traffic i Erin Brockovich. Film zrobiony za
stosunkowo niewielkie pieniądze i jeden z pierwszych obrazów zwracający większą
uwagę w środowisku hollywoodzkim na kino niezależne. Temat wzbudzający kontrowersję,
tytuł przykuwający uwagę, a realizacja subtelnie podkreślająca wszelkie niuanse
złożonej i delikatnej problematyki. Kapitalnie prowadzeni aktorzy, pulsujące pod powierzchnią
napięcie i wielkie namiętności przez pryzmat współczesnych uwarunkowań
społeczno-kulturowych. Wnikliwe spojrzenie z młodej perspektywy nie tylko na
kwestie bliskości fizycznej, ale przede wszystkim psychologiczne potrzeby („kiedy
byłaś ostatnio naprawdę szczęśliwa?”) i relacje w pustej duchowo, a bogatej
materialnie rzeczywistości. Kapitalny kameralny debiut wielkiego, choć jak od
zawsze daje do zrozumienia nierównego reżysera.
P.S. Co ciekawe cała obsada, nawet jeśli gdzieś po drodze całkiem sporą karierę zrobiła, to już w bardziej dojrzałym wieku przynajmniej z kina klasy A na dobre zniknęła. To trochę strata dla X muzy, bo to przecież jak tutaj widać doskonali aktorzy, z wielkim dramatycznym potencjałem. Lecz… hmmm…, w sumie nie każdy może być Meryl Streep czy Tomem Hanksem. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz