poniedziałek, 4 stycznia 2021

Fear Factory - Transgression (2005)

 


Taka rozczarowująca to historia, że po świetnej Archetype Fear Factory złapali niestety w 2005 roku zadyszkę i zamiast wydać równie przynajmniej dobry krążek, to wrzucili na rynek produkt w pewnym sensie "fearfactoro" podobny. Otóż pierwsza rzecz jaka rzucała się w oczy powiązana była ze skąpą ilością autorskich kompozycji, gdzie na 11 sztuk dwie stanowiły covery. Druga już po startowych odsłuchach zauważalna, to przekonanie że kompozycje zaczynają się całkiem obiecująco, by po minucie może dwóch tracić znacząco swój impet, stając się zwyczajnie nudne. Może i są na Transgression numery dobre i znajdzie się też te przyzwoite i refreny charakterystycznie chwytliwe, ale problem właściwy polega na tym, iż w bezpośrednim starciu z kapitalną zawartością poprzedniczki one wypadają zwyczajnie blado. Co ponadto potwierdza moje przekonanie, to z perspektywy dalszej działalności grupy porównanie ich z równie atrakcyjnym dla ucha Mechanize, wydanym już po pięcioletniej przerwie studyjnej. Stąd brak mi jakiegokolwiek sentymentu do tego półproduktu, a obecne jego odświeżenie nie wiąże się z niemal żadnymi emocjami. Krążka nie ratują również dwa powyżej wspomniane covery i nawet jeśli dla wielbicieli artystycznej drogi Killing Joke i U2 mogą być ciekawym spojrzeniem z zewnątrz na muzykę swych idoli, to w moich oczach (uszach) one tylko idealnie wpisują się w całościową nijakość, a momentami wręcz bylejakość Transgression. Być może do studia weszli zbyt szybko, a może rozochoceni sukcesem Archetype nagranym już bez Cezaresa chcieli mu po raz kolejny udowodnić, że Fear Factory bez jednego z ojców założycieli robi taśmowo dobre obroty sprzedażowe? Fakt jest jednak taki, że na Transgression zabrakło ciekawych pomysłów i dopiero powrót Dino w 2010 roku odbudował reputację zespołu. Oczywiście nie na długo - ten kto śledzi obecne donosy o sytuacji w zespole może to potwierdzić. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj