poniedziałek, 1 lutego 2021

Steven Wilson - The Future Bites (2021)

 

The Future Bites w wymiarze dźwiękowym przynosi świeży powiem powietrza, lecz nie wytycza żadnych przełomowo rozumianych nowych szlaków, natomiast w warstwie tekstowej (na ile zrozumiałem) świetnie w lirykach odnajdują się wibracje futurystycznego spojrzenia na najbliższą rzeczywistość zatopioną w obsesji konsumpcjonizmu. Album jest krótki, taki zwięzły że aż zbytnio skompresowany i myślę że tylko z numerami z The B-Sides Collection daje pełny obraz momentu w którym zastajemy obecnie Wilsona. Dziewięć programowych kompozycji wzbogaconych o trzy wyselekcjonowane numery z mini (Eyewitness, In Floral Green, Move Like A Fever) i wówczas czuję, iż po wybrzmieniu ostatniej nuty jestem syty, lecz po odpowiedniej przerwie mam ochotę ponownie zasiąść do odsłuchu. Nie będę ściemniać, że ta ścieżka i perspektywa rozwoju bardzo mnie u Wilsona cieszy. Mimo iż nie napiszę w tych okolicznościach że The Future Bites to krążek lepszy od dwóch ostatnich albumów czy też debiutanckiej perełki, to w żadnym stopniu nie czuję iż Wilson kit mi wciska, czy idzie w mainstreamową komerchę. On doskonale się odnajduje w takiej stylistyce i zapewne przy okazji więcej krążków sprzedaje - szczególnie kiedy miało to miejsce za czasów cholernie ambitnych projektów (Grace for Drowning,  The Raven That Refused to Sing...). Nie mogę mu mieć za złe (bo niby dlaczego?), iż monetyzuje własny talent, tym bardziej kiedy zarzucenie mu pójścia na łatwiznę, tudzież poddanie się pokusie sławy nie wchodzi w grę. Jego granie wciąż posiada papiery na coś więcej niż wyłącznie radiową rozpoznawalność. To też taki rodzaj paradoksu, że Wilson oddalając się sukcesywnie od ramowych wytycznych rocka progresywnego, obecnie zdaje się intensywniej rozwijać niż było to za czasów eksperymentowania rozbudowanego o pierwiastek jazzowy. The Future Bites pulsuje kapitalnym funkowym groovem, nosi z dumą znamiona synthpopowe, ponadto urzeka nastrojowością i trip hopowymi bitami oraz nie wstydzi się też pójść w stronę beatlesowskiej przebojowości. Ktoś inny zapewne wrzucając tak różne składniki do jednego wora wytrząsnąłby z niego irytująco nieskładny chaos. Na szczęście Wilson nigdy nie był i wierzę że nigdy nie będzie kimś innym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj