środa, 10 lutego 2021

One Night in Miami... / Pewnej nocy w Miami... (2020) - Regina King

 

Autentycznie wydarzenia z pewnej gorącej nocy roku 1963-ego osią i kulminacją scenariusza. Spotkanie czarnoskóry bohaterów masowej wyobraźni - dwóch sportowców, artysty estradowego i wreszcie lidera grupy ideologiczno-politycznej. Cassiusa Claya, Jima Browna, Sama Cooke'a i dominującego pod względem poświęconego mu czasu Malcoma X. Konfrontacja czterech kumpli, których dzieliła nie tylko detalicznie odmienna perspektywa spojrzenia na ówczesną amerykańską rzeczywistość, ale także różnica charakterów, temperamentu czy nawet spory rozstrzał wiekowy. Niemniej jednak bez względu na indywidualną percepcję to może nie skrupulatnie udokumentowany, lecz bez wątpienia niezwykle ważny moment w ich wspólnym przyjacielski życiu, jak i dla każdego z nich z osobna moment decydujący w kwestii kariery. W jaki akurat newralgicznie dramatyczny sposób, to można się dowiedzieć zapoznając ze szczegółowymi biograficznymi informacjami lub właśnie korzystając z ich zapisu fabularnego, będącego z kolei interpretacją sztuki autorstwa Kempa Powersa. Cztery wielce odmienne osobowości w różnych momentach  kariery, z sukcesem już osiągniętym, jednocześnie na rozstaju dróg, tuż przed podjęciem znamiennych dla losów decyzji. W dyskusji, w starciu na argumenty i w towarzyszących im emocjonalnych wzburzeniach - patrząc na rzeczywistość z osobistych subiektywnych perspektyw, przedstawiając żywiołowo własne przekonania i poddając się też poniekąd wartości sugestii przyjaciela. Wszystko w arcyważnych, niezwykle kluczowych czasach dla społeczności afroamerykańskiej. Okresie zwiększającej się świadomości, rosnącej odwagi prowadzącej do wzburzenia radykalizujących się czarnoskórych Amerykanów i oporu wobec trwałej dyskryminacji rasowej, ubranej w państwowe formalne ograniczenia wolności. Debiut reżyserski Reginy King jest bardzo dobry, bo nie tylko mądrze i ciekawie tutaj postaci nawijają, a temat sam w sobie pobudza często skrajne emocje, ale też proporcje formalne pomiędzy wstępem, rozwinięciem, a zakończeniem są takie jak trzeba. Stąd wielkie brawa dla niedawnej zdobywczyni aktorskiego Oscara za drugoplanową rolę w If Beale Street Could Talk, że potrafiła uszyć zgrabny kameralny dramat i co najważniejsze nie wpadła we wciąż w tej tematyce gęsto poukrywane miny jednoznacznej stronniczości czy doprowadzonego do ekstremum patosu. Wyszło elegancko, bo puls był intensywny, a przekaz możliwie stonowany, jak i aktorzy niewątpliwie swoimi kreacjami znacząco pomogli. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj