piątek, 12 lutego 2021

The Dead Daisies - Holy Ground (2021)




Skąd u mnie zainteresowanie stosunkowo mało popularną grupą, która rzeźbi sobie od zaledwie ośmiu lat w stylistyce, która z kolei to swoje największe triumfy święciła kiedy nawet ja, człowiek ponad czterdziestoletni do snu wysłuchiwałem matczynej kołysanki, zamiast gitarowej lawy być spragnionym? Klasyczny, może nie dosłownie archaiczny, bo w tej nucie jest żywioł, nie starczy uwiąd, ale jednak taki rock dla dziadków lub dla nielicznych smarkaczy, którzy urodzili się nie w tej epoce w której powinni. Nie jest to też ekipa bez nazwisk, bo tu są same wielkie nazwiska - znaczące dla gatunku w owych złotych czasach wiele, jak i tych którym zawdzięczać można względny renesans retro młócenia. Jest ich cała litania - jak na te kilka lat wręcz imponująca. Dzisiaj jednak obok założyciela, czy też inspiratora idei w osobie Davida Lowy'ego skład uzupełnia Doug Aldrich, Tommy Clufetos i ten którego debiutująca obecność właśnie na Holy Ground zmobilizowała mnie do zapoznania się z dźwiękami granymi przez The Dead Daisies. Glenn Hughes przyszedł i myślę wszystko co powinno na lepsze się zmienić w muzycznym obliczu grupy się zmieniło. Nie od dziś twierdzę że Hughes współczesny nie ma nawet odrobiny mniej pary od Hughesa sprzed lat, a nawet więcej - on teraz może mieć wszystko gdzieś i grać jak tylko mu się żywnie podoba, bez konieczności podporządkowywania się innym wielkim nazwiskom z mlekiem i miodem płynącej ery hard-rocka z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. To słychać na każdym krążku jaki ten skubaniec zmontował w ostatnich nastu latach. Bez względu z kim, na jakich zasadach - wszystko porywa, z butów wyrywa! Jeśli ktoś ma inne zdanie to zazdrości mu werwy, talentu i wyczucia chwili. Dzięki niemu przede wszystkim (nie wierzę by było inaczej) Holy Ground ma to coś, coś to co karze przytulić krążek do starego serducha i wyśpiewywać soczyste refreny, energetyczne partie na powietrznym wiośle imitować. I nie wiem na ile bohater tej akcji ma zamiar zacumować w tej zatoczce, bo wiem (czytałem) że będzie nowa płyta Black Country Communion i inne zobowiązania zapewne też czas mu wypełniają. Jak będzie to się będę radował i tyle. Świetne granie - śpiewam sobie, udaje że gram. Mniam! :)

P.S. Sorki że tylko o Glennie było to pitolenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj