Domalewski debiutem o mało nie pozmiatał i tylko od detali zależało by napisać iż zrobił najlepszy film w sezonie. Teraz ten utalentowany reżyser wchodzi z drugim filmem i ciężarem wielkich oczekiwań. Spieszę zatem donieść że gość daje rade, bo ma to czego brakuje wielu młodym reżyserom, którzy chcą kręcić o niedoskonałym (PRAWDZIWYM) życiu, ale nie czują klimatu i tylko powielają szablonowo stereotypowe przekonania, mając pretensje do nagród i uznania szarego widza. Tyle żeby być świetnym twórcą kina surowego, trzeba cholera czuć temat i nie pozować na przekonywanie, tylko bez ciśnienia dramatycznym życiowym autentyzmem emocjonalnie poszarpać. Tak było w przypadku Cichej nocy, podobny też jak mam wrażenie (są tacy którzy kręcą nosem) jest elementarny walor Jak najdalej stąd. Domalewski po raz kolejny zdaje się „od wewnątrz” rozumieć temat i posiada konieczną umiejętność przekazania za sprawą obrazu i dźwięku tkwiący w nim potencjał emocjonalny oraz szerszą społeczno-psychologiczną wymowę. Nie widzę potrzeby aby opowiadać o czym to historia - należy zwyczajnie zadać sobie trud i poszukać możliwości odbycia seansu. Wejść w projekcję bez mądrego oczytania i wszystkich opinii lansujących się w internecie speców od tego co powinien Domalewski, a co mógł sobie darować. Wbić z biegu w inspirowaną prawdziwymi wydarzeniami fabułę i samemu przekonać się jaka w niej siła ogromna. Stąd aby dostosować się do wyartykułowanych wymagań i uniknąć kamieni krytyki zaznaczę tylko (bez popisów), że wszystko ma swoje odbicie w ludzkiej psychice, a kiedy ona od dziecka w trudnych warunkach wykuwana, to zarazem silna i słaba. Skóra twarda ale wnętrze często mięciutkie - ciężkie sytuacje motywują, te pozornie niegroźne załamują. Taki paradoks! Tyle na to biedne dziecko spadło, że nawet Atlas by nie uniósł. Sprawa relacji rodzinnych na odległość jest złożona i Domalewskiemu udało się tą złożoność prostymi środkami z robiącymi różnicę elementami realistycznej bajki o spełnieniu prostego marzenia przekazać. Bardzo szanuję - znacznie mocniej swoje uznanie pewnie wyrażą Ci którzy podobne epizody w swoim życiu zaliczyli.
P.S. Jest też jedna uwaga, którą zaraz na zamknięcie mędrkowania uznam za pozytywną. Taki minus ze wzruszającym potencjałem, którego istnienie może nieco mniejszych wrażliwców uwierać. To mania Domalewskiego by o jedną scenę za dużo do fabuły wciskać. Przedobrzył poprzednio, zapomniał się i tutaj. Chociaż tak jak to teraz zrobił, pięknie mnie wzruszyło i tak jak lubię na koniec w długim refleksyjnym milczeniu i mimo świadomości brutalnej prawdy z pozytywnym przeświadczeniem pozostawiło. Dziękuję więc że Domalewski sam dobrze wie czego potrzebowałem. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz