poniedziałek, 8 lutego 2021

Malcolm & Marie (2021) - Sam Levinson

 

Nie wpadłem dotychczas jeszcze w sidła współczesnego serialu i zapewne póki ograniczony czas na kulturalne przyjemności mi nie zezwoli, to nadal będę znał te bardziej popularne wyłącznie z tytułu. Doba nie jest z gumy, dobra kulturalnego w obrębie muzyki (priorytet pierwszy), długometrażowego filmu fabularnego (priorytet drugi) oraz dokumentu (priorytet trzeci) zatrzęsienie, więc siłą rzeczy nie podszedłem do obrazu Sama Levinsona przez pryzmat obecnej serialowej kariery, czy nawet (czego już żałuję) wcześniejszych jego fabuł. Oceniam zatem to co zobaczyłem z punktu widzenia maksymalnego świeżaka, wyłącznie na podstawie twardych dowodów warsztatowej biegłości i emocjonalnego oddziaływania. Nawiązuje powyżej mgliście do między innymi netflixowej Euforii, dając do zrozumienia, iż naturalnie nie dostrzegam sygnalizowanych przez jej miłośników paralel pomiędzy treścią będącego w tym momencie obiektem mojego najwyższego uznania Malcolma & Marie, a wspominanym hitem serialowym. Malcolm & Marie to "broadwayowskie Hollywood" lub "hollywoodzki Broadway" - bez względu jak to kuriozalnie nie brzmi. :) Sztuka teatralna w ujęciu skazanym na wielki sukces w poszukującym ambitnych, a przede wszystkim emocjonujących produkcji świecie profesjonalnych krytyków. Zrealizowana z rozmachem - wciągająca widza w spiralę doznań. On w centrum wydarzeń, a wokół niego wirujący dynamiczny, fenomenalnym słowem pisany intymny show. Analizujący, inaczej rozgrzebujący relacje we współczesnym wrażliwie intelektualnym związku partnerskim. Drążący ponadto, obok wiwisekcji potrzeb postaci sugestywnie temat, który stanowi zasadniczy fundament wielkiego kina. Autentyzm w scenariuszu, prawda prosto z życia w inspiracji wzbogacona w finalnym efekcie filmowym o prawdziwy artyzm i wrażliwą perspektywę uwypuklającą emocjonalną siłę wartościowej sztuki. Fantastyczne dialogi, bardziej nawet spektakularne monologi – pobudzające, ekscytujące, poruszające. Poważna kameralna drama, ale drama z doskonałym poczuciem humoru, przez co unikająca nudnej emfazy na korzyść utrzymującej równowagę i koncentrację zabawy dynamiką. Aktorski koncert, popis autentyzmu i droga na oscarowe szczyty przede wszystkim dla Zendaya Maree Stoermer Coleman otwarta. Majstersztyk w którym znakomicie swoją rolę odgrywają też przedmioty stanowiące scenografię - te wszelakie detale wizualne i drobiazgi tła ilustracyjnego powpinane gustownie między wierszami. Zatopione w czerni i bieli, w srebrzyście połyskujących szarościach. Doskonale kadrowane w przepięknych ujęciach. I jeszcze ten saksofon i pianino jazzujące w pauzach - urzekająco nawiązujące do kina sprzed grubo pół wieku. Dzieło wybitne, jednocześnie cudownie zniuansowane, a w rzeczywistości wprost przekazujące prawdy o trudnej miłości skomplikowanych charakterów. Takie filmy kocham bezgranicznie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj