sobota, 13 lutego 2021

Serj Tankian - Elect the Dead (2007)

 


Nielichy czas minął odkąd Serj Tankian dał mi wielką nadzieję, że pomimo zamilknięcie System of a Down jego niepodrabialny styl interpretacji wokalnej będę mógł systematycznie usłyszeć, tym razem w konstelacji solowej. Niestety niespokojny duch wokalisty, a przede wszystkim zaiste jego nieszablonowe zainteresowania i odnajdywanie natchnienia w obrębie sztuki poszukującej, tak jak na Elect the Dead wręcz z nawiązka moje oczekiwania zaspokoiły, to już w kolejnych odsłonach mocno cierpliwość mą na próbę wystawiły. Pokrótce Imperfect Harmonies (2010) oraz tym bardziej Orca (2013) ze swoim penetrowaniem okolic około i wręcz w pełni symfonicznych nie trafiły w preferencje osobnika o zbyt mało wysublimowanym guście, abym mógł je docenić (a dziwnie Mondo Cane Pattona łyknąłem). ;) Natomiast jedynie Harakiri (2012) to był strzał idealnie wpasowujący się w wymagania i teraz kiedy na starcie 2021 roku pisząc tekst w temacie debiutu solowego podsłuchuje co tam Serj ma wydać na nadchodzącej epce, a co pierwotnie miało zasilić track listę powrotnej płyty jego macierzystej formacji - a nie zasili bo... zapytajcie samych bohaterów tego przykrego zamieszania, ja jestem smutny tak po prostu. Rozprawiając o tej sytuacji może więcej łez wyleję kiedy zapowiadana Elasticity ujrzy światło dzienne, teraz zamiast o przyszłości będzie o przeszłości i jak dotąd najlepszym w mym przekonaniu materiale sygnowanym nazwiskiem Tankiana. Wówczas w 2007 roku Elect the Dead był fantastyczną wyprawą w niby znane rejony folkowej egzotyki ożenionej z gitarowym ogniem i całkiem też ciekawym produktem popkulturowym. Bowiem popularność Tankiana była wielka, a muzyka którą nagrał wielce ambitna, jak i kapitalnie osadzona w klimatach na jakie czekali osieroceni fani System of a Down. Tak samo jak w tekstach słychać było wciąż żywe zainteresowanie wokalisty kwestiami społeczno-politycznymi, tak dźwięki jak i otoczka wizualna aspirowały do miana sztuki wysokich lotów. Połączenie ducha i materii, zaangażowania praktycznego i intymnej refleksyjności - znakomicie zaaranżowane i pomysłowo słuchaczowi sprzedane. Nie ma tutaj ani grama oczywistości w typowym ich rozumieniu, każda kompozycja zawiera w sobie ducha specyficznej wrażliwości Tankiana, jak i jest silnie osadzona w estetyce formacji w której składzie na popularność sobie zapracował. Jednak mimo zbieżności jest to album osobny i mnie trudno sobie wyobrazić by z łatwością mógł w tej formule stanowić naturalne rozwinięcie stylu System od a Down, gdyby następczyni Mezmerize/Hypnotize miała wtedy powstać. Nie chodzi o większą ich melodyjność czy wycieczki w quasi orkiestracyjne aranże, a o charakter - niezwykle dojrzały muzycznie, bez ograniczeń formuły i ponadto rozbudowany o nawet poukrywane pierwiastki psychodeliczne, a przez to barwniejszy od propozycji SOAD. Szanowałem od początku, a teraz z perspektywy czasu darzę wielkim uczuciem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj