Szok to był wówczas dla mnie niebywały, kiedy wieść iż szeregi Anathemy jej od niemal zarania podpora opuszcza. Tym mocniejszy był to cios, kiedy jeszcze emocje związane z wydaniem znakomitego Alternative 4, jeszcze nawet odrobinę wystygnąć nie zdążyły. A był to aliści album wyborny, a główna zasługa w jego brzmieniu tkwiła własnie w roli jaką na niej Duncan Patterson odegrał. Wyjątkowy klimat jakim osnuta, to klawiszowa robota ale i basowy szkielet, zatem każdy zakochany w jej charakterze musiał posmutnieć, kiedy taka niepokojąca nowina do niego dotarła. Byłem ja wtedy jednym z tych strwożonych o kierunek i jakość kolejnych nagrań i mimo iż miałem świadomość że Anathema to nie wyłącznie Patterson, to jednak jego oddziaływanie mogło zmienić wiele i zmiany te niekoniecznie być musiały przeobrażeniami łatwo akceptowalnymi. Co się działo z Anathemą, to akurat inna opowieść, więc ze wstępu marsz do sedna sobie teraz nakazuję. Jesienią 2001-ego roku Saviour pod szyldem Antimatter został wydany, a był efektem współpracy Pattersona własnie, z owym czasie mnie całkowicie nieznanym Mickiem Mossem. Niewiele o projekcie wiedząc i nie dłużej niż kilka minut się zastanawiając nabyłem taśmę z dziewięcioma kompozycjami i doznawszy kolejnego szoku, próbowałem wkręcić się w elektroniczną estetykę w jakiej Panowie sobie dłubali. Savoiur okazał się płytą niezwykle klimatyczną i osadzoną na elektronicznym fundamencie eksplorującą atmosferyczne przestrzenie trip-hopu, ambientu czy dark wave'u. Z racji braku wcześniej styczności z ową estetyką kontakt z nią choć był przyjemny, to niekoniecznie aż tak intrygujący bym zbyt często później wtórne przesłuchania sobie inicjował. To był mój błąd (tak jak wówczas mała z początku przychylność nowej ścieżce obranej przez The Gathering), bowiem dzisiaj dopiero tak z szerszym horyzontem spojrzenia i z pełnym szacunkiem dla eklektyzmu gustów, mogę docenić kompozytorski warsztat i przede wszystkim zrozumieć dlaczego w karierze Duncana Pattersona taka potrzeba odkrywania nowych intrygujących i kontemplacyjnych terenów funkcjonowała. Dzięki otwartej głowie i pozbawionego barier gustu, powstał materiał z jednej strony przepełniony melancholią i smutkiem, z drugiej ciepły i kojący. Łączący fenomenalne wyczucie melodii, nastroju i bujającego rytmu nad którymi unoszą się subtelne głosy damsko-męskie. Choć obecnie Antimatter działa bez Pattersona i słuch podejrzewam w branży o nim większy zaginął, a estetyka do spółki z innymi ziomkami praktykowana przez Mossa jest bardziej klasycznie rockowa, to Antimatter wciąż stanowi przedmiot mojego wzmożonego zainteresowania, natomiast im więcej mam lat, z tym z większą przyjemnością powracam do pierwszej fazy działalności grupy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz