niedziela, 28 listopada 2021

Last Night in Soho / Ostatniej nocy w Soho (2021) - Edgar Wright

 


Edgar Wright wyraźnie rozochocony sukcesem Baby Driver, ponownie wchodzi w buty żonglera filmowymi gatunkami i podobnie jak w przypadku opowieści o smarkatym mistrzu kierownicy zaczyna swój spektakularny pokaz od sceny rodzinnej, za bohatera biorąc sierotę wchodzącą w dorosłość i zderzającą się z tej dorosłości ścianą. Niewinność i naiwność, karmiona ucieczką w muzyczny świat, tym razem jednak ma płeć piękną, a miejscem akcji rodzinna dla Wrighta Anglia. Dokładnie (jak tytuł wskazuje i nie stara się bynajmniej w błąd wprowadzić :)) w londyńskiej dzielnicy rozrywki Soho nazwanej cała akcja się rozgrywa, a jej czas podzielony pomiędzy współczesność, a odległe lata 60-te. Nie powiem żeby pomysł Wrighta na taką zabawę filmowymi konwencjami nie był atrakcyjny i mnie się on także podoba. Nawet jeśli ewolucja ze słodkiego quasi musicalu w dość krwisty horror napędzany wątkiem kryminalnym, niekoniecznie była tym czego oczekiwałem, to całość na spójności nie tracąc, wciągnęła i na zegarek w międzyczasie nie zerkałem - a to się chwali, chwali! Ale zanim zacznę pomysłodawców i ekipę realizacyjną po pleckach poklepywać, muszę odrobinę krytyki do ogólnie pozytywnej reakcji dodać, bowiem im więcej odlotów wyobraźni i na finał bardziej "młodzieżowo" pod publiczkę, to tym mniej u mnie entuzjazmu i ochoty na kompletowanie. Chcę zatem powiedzieć, że kilka pomysłów finalizujących zostało przesadzonych, jednak cała historia także z zakończeniem na tyle spójna, że zapomnijcie co w bezpośrednio poprzedzających tą puentę zdaniach napisałem. :) Za super aktorstwo Panny Taylor-Joy i niezłe Thomasin McKenzie, jestem w stanie oko przymknąć na scenariusza wady, a szeroko w zamian otworzyć na oczywiste kobiece wdzięki. Również za realizację dynamiczną i ogólnie szlif wizualny (no te zjawy, nie wiem nie wiem do końca), ale ten neonowy Londyn, te cudne kreacje i za ścieżkę dźwiękową - za to wiele mogę wybaczyć. Wybaczyć też przesyt jump scare'ów i wspomnianą sztuczną na finał dramaturgię oraz podkreślone, strasznie cyfrowe zjawy. Te słabości zignorować i skupić się na całkiem głębokim społecznym przesłaniu oraz popkulturowym obliczu. Bo to oprócz cudnej blondyny na pierwszym/drugim planie, ogromne zalety, czasem nazbyt popuszczonych wodzy fantazji Pana reżysera. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj