środa, 17 listopada 2021

Cult of Luna - Eternal Kingdom (2008)

 


Kiedy w roku 2008 na swojej drodze na Eternal Kingdom natrafiłem, to wówczas skuszony grafiką z koperty, absolutnie nie byłem przygotowany na takąż (jak się okazało) maksymalnie ponurą dawkę tortur psychicznych, jaka wewnątrz albumu się czaiła. I nie mam na myśli jakiejś ekstremalnej prędkości, a naturalnie wręcz jej totalny brak, bowiem Eternal Kingdom to dźwiękowy obłęd, jednakże pochodzący z miażdżącej porcji przybijającego postrocka o sludge'owych inklinacjach. Po dwóch podejściach wówczas ręcznik rzuciłem i skryłem się w sobie uznając, iż OK - nie ma takiej konieczności by się krzywdzić. Okładka świetna, ale zawartość cd nie dla mnie, albowiem za wolno, za długo - za mało, ojoj atrakcyjnie. :) Minąć musiały lata aby Szwedzi ponownie znaleźli się w orbicie mojego zainteresowania i to już chyba ostatecznie na dłużej, nie tylko ze względu na graficzną oprawę, ale także samą właściwą dźwiękową materię. Dopiero ostatnio tj. na wysokości A Dawn to Fear nastąpił przełom i coś między mną, a ich pracą zaskoczyło - prowadząc prosto do rozpoznania na nowo zarówno Vertikal, jak i własnie Eternal Kingdom. Obie płyty się zakręciły i jak w kwestii Vertikal, podobnie jak z A Dawn to Fear natychmiast zatrybiło, to obiekt powyżej i poniżej teraz poddawany refleksji, dosłownie wciąż stanowi tajemnicę poznawczą, a ja pomimo porażek i cierpień nie poddaje się i wciąż od czasu do czasu staram się wytrwale jądra tej ciemności dotknąć - tak, aby je zrozumieć, przyswoić i od niego, kiedy przyjdzie ta optymalna pora się uzależnić. Bo też potrzeba specyficznego nastroju, jak i hartu ducha ogromnego, aby powoli rozdrapywać ten mur i uważać, by przy okazji niebezpieczna zawartość dźwiękowa człowieka zbytnio nie skrzywdziła. Jej oddziaływanie na psychikę bezpośrednie i podstępne jednocześnie - grubo ponad godzinne jednostajne mielenie, z tępą rytmiką i osadzonymi nisko riffami oraz wisielczym rykiem mocno nieobliczalne dla stanu emocjonalnego słuchacza. Sęk w tym, że przed tym bólem nie ucieknę - jeśli to uczynię, to okradnę się z szansy obcowania z wymiarem przeklętym, ale i niesamowicie hipnotyzująco-intrygującym. Póki co wciąż łatwo nie jest i bliżej mi wciąż do dwóch ostatnich Cult of Luna albumów, więc jak pojawię się zgodnie z planem już za trzy miesiące w mroźny wieczór w krakowskim Klubie Studio, to na dzień dzisiejszy będę sobie więcej materiału z tych ulubionych, niż tego wciąż problemy sprawiającego życzył. Chyba że się dodrapie. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj