piątek, 19 listopada 2021

Titane (2021) - Julia Ducournau

 

Ciężka sytuacja. Seans niełatwy. Uczucie brrrrr i reakcja wow w jednym. Tegoroczny zdobywca Złotej Palmy, to propozycja, która może aktywności krytyczne intensywnie wywoływać, estetycznie zniesmaczać, a wręcz wprost powodować reakcje ucieczki i wcale nie widzę powodu, aby z takimi wprost wypowiadanymi opiniami czy zachowaniami się nie zgadzać/identyfikować. Oglądanie bowiem w otwierających scenach tak frywolnie ukazanej przemocy, stanowi rodzaj nieakceptowalnie sadystycznej przyjemności, więc ta poniekąd wstępna makabreska, nie może i nie będzie odebrana bez sporych kontrowersji - również przeze mnie. Stwierdzam przy tym, iż sztuka ambitnie zmieniająca perspektywę spostrzegania i metodologię przetwarzania informacji, powinna łamać wszelkie tabu i ograniczeniami się absolutnie nie przejmować. Tak samo jak doskonałe dzieło możliwie przystępnie ukazywać rzeczywistość, za pomocą rożnych dostępnych ciekawych, aczkolwiek dyskretnie stosowanych środków stylistycznych, skupiając uwagę i przenosząc sens na meta poziomy filozoficzno-psychologiczne i czyniąc to z artystycznym sznytem. Tak też są sytuacje, kiedy doskonała sztuka właśnie ma prawo posiłkować się surową bezpośredniością i dotykać do żywego, chociażby miało się to odbywać w atmosferze pozbawionej estetycznej wrażliwości, bądź eterycznej subtelności, czy tak jak w przypadku Titane, wręcz w klimacie totalnie depresyjnego horroru. Zatem ta (dodam że w zasadzie tylko u fundamentu kryminalna historia), wykorzystująca dla efektu artystycznego elementy wprawiające w osłupienie, nie musi się podobać z czysto oczywistej, standardowej dla nagradzanego kina perspektywy, ale musi obowiązkowo coś ważnego przekazywać, choćby miało to być skrzętnie ukryte przed oczami i umysłami nieprzygotowanego widza - wymagające od niego unurzania się w fasadowej warstwie ohydy. Pod przesłoną z ekstremy, są tu mocno szarpiące emocje, choć ich sposób artykulacji odpychający i przez wzgląd na tradycyjne o nich myślenie, trudno właśnie przyswajalne. Stąd ta nieszablonowa, zmieniająca z biegiem wydarzeń swoją formułę i nieco naciągana fabularnie opowieść - wieloznaczna opowieść między innymi o przemianach i dostosowywaniu się do okoliczności oraz przebijając się przez pancerz traumatycznych doświadczeń dojrzewania do miłości, jest intrygująca. Jednako uprę się, że nawet jeśli w dalszym rozwinięciu scenariusza nieszablonowo w stronę refleksyjności ewoluuje, to jest wciąż dość nieprzyjemna w kontakcie. Ten seans mnie okropnie bolał, to mimo odczuwalnego cierpienia, od strony warsztatowej, aktorstwo, reżyseria i całe techniczne środowisko nie może być obiektem jakichkolwiek pretensji. Bo można nie rozumieć, można odrzucić tego rodzaju ekspresje twórczyni, a wręcz można bać się tornada jej wyobraźni, ale nie można nie docenić ogromnej pasji, jaka w powstanie tego obrazu została włożona. Chociażby przez pryzmat tego warto dać sobie zrobić tą krzywdę. :)

P.S. Film Julii Ducournau spostrzegam też jako obraz bardzo choreograficzny. Jako z werwą i intuicją wyprodukowane widowisko opowiadane ciałem. Które w kontrastowym świetle i z kluczowym wykorzystaniem znaczenia ruchu dla przekazania emocji, wciska w fotel. Ludzie też piszą, a ja dla uzupełnienia własnych wrażeń doczytuję, że to najbardziej odjechany, mocny, mroczny, surrealistyczny, absurdalny, brudny i obrzydliwie okrutny thriller jaki do tej pory widzieli i robi on robotę. I rację mają. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj