O Islandio, surowa rolnicza kraino. W której wiatr, chłód i ciężka praca hartuje ludzi. Gdzie człowiek blisko natury ze zwierzętami dzieli los codzienny i gdzie izolacja dziwy nad dziwami rodzi. Po dziesięciu minutach postaci głos dopiero dają, a jedną z nich pochodząca ze Szwecji, a obecnie już hollywoodzka gwiazda, która tutaj na łono skandynawskiej kinematografii na chwile zapewne powraca. Gra Noomi Rapace w filmie kameralnym i filmie surowym, a wypada w nim niewątpliwie autentycznie i tym lepiej, bowiem sama historia i klimat uzyskany, bez świetnego aktorstwa nie mogłyby same na siebie przyjąć całego ciężaru odpowiedzialności za efekt końcowy. Dobrze się zatem składa, że wszystkie fundamentalne komponenty sprawnie współpracują, dzięki czemu kino za „grosze” robi kapitalna robotę i pozostawia w pamięci ślad. Ślad to kalibru ciężkiego, o charakterze dość brutalnym, bowiem historia mało skomplikowana, lecz z pewnością trudna - wprawiająca w konsternację i specyficzna w odbiorze. Sprowadzona do dwóch gatunkowych warstw, które reżyser i współscenarzysta nakładając z pietyzmem na siebie, uzyskuje zawieszony w świecie mrocznej baśni filozoficzny dramat egzystencjonalno-etyczny, którego bohaterami ludzie, zwierzęta i uwaga, zwierzęto-ludzie. To film znakomicie zrealizowanego obrazu i w warstwie fabularnej osadzona na traumie surrealistyczna metafora jak i alegoria przyrodzonych instynktów oraz macierzyństwa - naturalnych potrzeb niezrealizowanych przez traumatyczne przeszkody natury biologicznej. Metafora mroczna i alegoria brutalna, może i na pierwszy rzut oka dziwaczna, ale pod tą odważną warstwą przejaskrawienia sytuacji, niezwykle realistyczna i przekonująca. Tak mi się przynajmniej wydaje. Na tyle na ile problem jestem w stanie zrozumieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz