piątek, 26 listopada 2021

Orange Goblin - Time Travelling Blues (1998)

 


Sabbathowo, w znaczeniu bluesowo i psychodelicznie Orange Goblin na Time Travelling Blues uderzają, a w Shine na wejście, to nawet klawisze na podobieństwo pracy wykonanej przez Jona Lorda na między innymi In Rock wybrzmiewają. Zatem to co tutaj gra, to przede wszystkim (tak wówczas, jak i dzisiaj) współczesny hołd dla dwóch brytyjskich gigantów - głębiej i bliżej w inspiracje nie wnikam. Bez zabiegów studyjnych talentu dodających, gra z łapy i z pasją, stąd materiał powstały zdatny jest zarówno do machania bańką, jak i nóżką potupania. Te dźwięki po prostu dusze posiadają, a sami Orange Goblin jak myślę (grając zawsze według podobnej metody, w serduchu posiadającej swe źródło), to w schematycznej formule tak na dobre nie ugrzęźli - choć też równocześnie nigdy mocno do przodu swojej muzyki nie pchnęli. Ja akurat ich nutę (po szybkim przytuleniu) dość powoli oswajałem, w kierunku odwrotnym rzecz jasna do powstałego. Bowiem rozpoczynając przygodę dopiero na wysokości Healing Through Fire (2007), systematycznie do starszych albumów się przekonywałem. Mimo iż charakterystyczne logo niemal od startu ich kariery znałem, to nie było na tyle sprzyjających okoliczności, aby już wcześniej wpaść w ich łapska. Dzisiaj po latach odsłuchów wiem już, iż nie poszukując nowych form dla rytmu i harmonii, też wyróżnić im się udało skutecznie. Wiem znacznie więcej i zauważam też ten paradoks, że do bólu klasycznie, na sprawdzonych wzorach, a jednak po swojemu i bez uczucia aby było to jakieś mizerne kopiuj/wklej. Kawałki konsekwentnie tematy rozwijają i poziom dźwięku spiętrzają, a dzięki temu Time Travelling Blues kapitalnie buja, dostarczając bezpretensjonalnych powodów do korzystania z tej przyjemności. Chłopaki grając robią przekonujące wrażenie, jakby doskonale się bawili - jakby to smarkacze szalały w kałuży. Za to ich właśnie szanuję, że nigdy nie mieli ciśnienia na coś więcej. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj