poniedziałek, 29 listopada 2021

Dune / Diuna (2021) - Denis Villeneuve

 


Poniżej nie zaoferuję rozbudowanej analizy treści i także nie ma co liczyć na słowo nawet konfrontujące pracę Villeneuve'a i Lyncha, bowiem pośród jak zdążyłem się ostatnio przekonać (być może nie w większości w deklaracjach) powszechnej znajomości dzieła Franka Herberta, ja dla odmiany staje przed Wami z prawdą na ustach, która brzmi: ja Diuny nie czytałem, ja nawet Diuny według Lyncha nie oglądałem! Powyższe zapewne stawia mnie w świetle niezbyt przychylnym i wręcz nawet w pozycji całkowicie niesprzyjającej, by swoje zdanie wypowiadać i aby ono jeszcze było traktowane poważnie, jako kompetentne. Dlategóż właśnie, niezbyt ochoczo do seansu „nowej” Diuny przystępowałem, bowiem nie było we mnie ani ciśnienia na zapoznanie się z klasyką, ani tym bardziej sentymentem napędzanej motywacji, bądź dostrzeżonej szansy, aby na garbie/wydmie Diuny w mediach społecznościowych zaistnieć. :) Jedno co mnie przekonało, to oczywiście gorące obecnie nazwisko kanadyjskiego reżysera, którego filmy z pasją nie od wczoraj czy przedwczoraj oglądam. Od wielu lat (najszczerzej pisząc) czynię to bardzo systematycznie, śledząc w ten sposób rozwój jego kariery. Aby w zgodzie z zasygnalizowaną szczerością wypowiedzi pozostać, obsada tak znakomita też mi nie była nieobojętna (Isaac, Chalamet, Brolin, Bardem geniusze, plus o Jezu jak ja lubię spojrzenie Rebeki Ferguson) i miała aktorska ekipa swój wpływ na pobudzenie kultową historią zainteresowania. Wziąwszy pod uwagę, iż porównywać nie mam z czym, to też moja maksymalnie subiektywna ocena posiadać może walor powiązany z czystością percepcji i na tym naturalnie się skupiłem, przy rozdziewiczającym z tytułem starciu - o tym mimo obawy z ekscytacją teraz Wam donosząc. Widać pieniądz, pieniądz zainwestowany w znakomity wizualny efekt - wysublimowany i w hollywoodzkim stylu widowiskowym pozostający. Ale prócz pieniądza, jest doskonałe oko i wyborna myśl narracyjna. Mozolna i hipnotyzująca, ale przede wszystkim dla takiego świeżaka jakim ja w temacie jestem, jasno świat Diuny wyjaśniająca - nakreślająca skutecznie, bo efektywnie, kształty jego i reguły w nim funkcjonujące. Przyznaję, iż sprawnie mnie Villeneuve w tą epicka opowieść wciągnął i jej klimat pod względem wizualnym też odmalował. Majestatyczne ujęcia i surowy futuryzm oraz jego części składowe, jak pojazdy ważki, czyli ornitoptery oraz dziesiątki innych wytworów i koncepcji powstałych w umyśle Franka Herberta. Zrezygnował Villeneuve jak domniemam tym samym, z mnóstwa literackich niuansów w dialogach oryginału przemyconych. To mniejszy minus dla miłośników powieści Herberta i większy plus dla wszystkich, którzy mogliby poczuć się przytłoczeni bogactwem zawartym w pierwowzorze i być może skutecznie zaciekawieni sięgną w najbliższej przyszłości po tekst Herberta - bo bakcyla połkną, a nie wciskanym bez opamiętania bakcylem się zakrztuszą. W tym układzie w sumie na dwoje babka wróżyła - czego kumatym nie ma potrzeby wyjaśniać. Podsumowując, ale unikając jak widać telegraficznego skrótu. Morze piasku i ocean wyobraźni. Potężna technologia zaprzęgnięta do artystycznej wizji. Niby cała cytryna wyciśnięta, ale jeśli to prawda, że wizja filmowa nigdy nie dorówna potencjałowi literackiego pierwowzoru, to sporo cytrynowej treści w książce pozostało. Zatem bez dyskusji udana adaptacja, ale kto wie, czy kiedyś w przyszłości ktoś nie zrobi tego jeszcze lepiej. Póki co poczekam i zobaczę jak dalsze losy Planety Arrakis Kanadyjczyk mi sprzeda. 

P.S. W swojej fantastycznej konwencji film wielki, ale poza nią tylko coś w stylu bardziej mrocznych i filozoficznie rozbudowanych Gwiezdnych Wojen, z kapitalnie osaczającą muzyką. Oglądałem nie dlatego, że jest to Diuna, obejrzałem i tłustym drukiem jeszcze raz na koniec to przekonanie eksponuje, gdyż jest to Diuna według Denisa Villeneuve'a.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj