sobota, 15 kwietnia 2023

Metallica - 72 Seasons (2023)

 


Pokolenia nowe przejmują stery kształtowania gustów, a Metallica nadal bez względu na przypisaną do ich poczynań krytykę wciąż wzbudza nieadekwatne do ich dzisiejszych dokonań emocje i zapewne wciąż na nich kierowane światła jupiterów spowodowane są upartym trzymaniem się starych fanów nostalgicznych więzów z młodzieńczą przeszłością - oj myśl odkrywcza! Oni, szalikowcy Mety, póki nie wymrą, a nie wymrą zanim zejdzie obiekt ich kultu zapewniać będą jemu tak konieczny do wbijania na pierwsze strony serwisów muzycznych rozgłos, bo raczej trudno mi uwierzyć że ten zapewnia tylko mega profesjonalna kampania promocyjna rozkręcana na potrzeby zespołu przez wytwórnię. Wiem że fora internetowe i profile znaczących dziennikarzy muzycznych od wczoraj rozgrzane są do czerwoności, a ja starałem się zanim swoje wrażenia spisałem, trzymać nie tylko jako bierny obserwator od takowych dyskusji jak najdalej, ale też podkreślając swoją bierność (nie mylić z ignorancją czy tym bardziej arogancją) niewiele zanim tekst powstał ze swojej opinii w sieci korzystałem. Chciałem we względnym komforcie maksymalnie subiektywnie napisać i zderzyć się z 77 minutami nowej muzyki na własnych zasadach z czystym, czyli wolnym od sugestii sposobem spostrzegania i powiem kończąc ten przydługi wstęp, że pierwsze wrażenie mam takie, iż jakbym słuchał nowej wersji Czarnego Albumu, tylko że gorzej po prostu, bo z mniej wyrazistymi numerami, ale w formule sprawdzonej, bo inaczej sposobu konstrukcji 72 Seasons na razie odbierać nie potrafię. Usytuowanie się, a wręcz umoszczenie w estetyce największego ich komercyjnego sukcesu poczytuje za strategię trafioną gdyż trudno zapewne będzie jednoznacznie nowy materiał najbardziej krytycznym miłośnikom Amerykanów zjechać, bo nie da się im uciec od sentymentalnych wycieczek, a gdyby się tacy znaleźli, którzy woleliby aby Meta zabrzmiała jeszcze bardziej klasycznie, to oni tutaj na pocieszenie dostali kopiący po dupsku tempem, niby nawet punkowy Room of Mirrors oraz wrzucony w internet na początku bodajże, najbardziej mocarny Lux Æterna i będą w miarę usatysfakcjonowani że lepiej tyle niż nic, bądź jak dzisiaj już tak, to (o rany jak zajebiście) na następnym albumie pojadą Master i Ride na całego. Stąd też ta szczwana rozgrywka budzi we mnie poczucie niesmaku z jednej strony, bo chyba nie gra ikona tak jak czuje tylko jak fan potrzebuje (koncerty się wyprzedają i będzie gitarrra), a z drugiej oddycham z ulgą, bo wiem że historia pokazała, iż Metallika ewolucyjna, to bywa że Metallika rozczarowująca, a wręcz beznadziejna. Oczywiście każdy teraz zawyje że gÓwno prawda co do porównać z BA, bo nie ma tu ani jednej metalowej ballady, a ja uznam ten zabieg za kolejny dowód na bezczelność muzyków, bo przecież szalikowcy chcieli thrashu i jeśli nie ma zamulania to album jest kUrwa thrashowy - obiekcje? Gdyby zamiast dwóch podobnych do siebie jak uczestnicy współczesnych programów rozrywkowych z serii tych o młodzieńcach i dla ich towarzystwa laleczkach, wbić w 72S dwie kompozycje wzruszające, to ja bym nowy krążek śmiało nazwał BA2 i bronił swojej tezy do upadłego. Jest jednak tak jak nadmieniłem i podkreślam skojarzenia, ale nie stawiam jednak znaku równości, a jak ktoś uważa dodatkowo że pisząc o wydarzeniu jakim jest premiera nowej Mety powinienem głębiej się zanurzyć w zawartości i jak maniacy zrobić co najmniej ze 20 uczciwych odsłuchów zanim zacznę się mądrzyć, to odpowiem na ten zarzut chwilowym zawstydzonym milczeniem, by dodać kiedy się otrząsnę, że nie wierze, że ktoś po co najmniej nastu odsłuchach usłyszał w tych kwadratowych aranżacjach urozmaiconych jedynie dobrymi, bo klasycznie chwytliwymi riffami gitarzystów więcej niż po kontakcie premierowym. 72S wstydu Metallice nie przynosi, ale też nie ma nadziei, że ten zespół dzisiaj w formule innej od perfidnego kalkowania jest w stanie satysfakcjonować maniaków, bo nie oszukujmy się że maniak Mety oczekuje od Mety stu procent Mety w Mecie, więc niczym nie różni się od fanatyka AC/DC, a to bez względu na zaawansowany wiek grupy, to dla tej grupy aspirującej chyba policzek. No tak Metallica nie jest aspirująca, bo jest do syta nażarta, a ja teraz sobie teraz nareszcie poczytam co psychofani piszą, by zapewnić sobie lekką bekę i przekonać się rzecz jasna jak bardzo się mylę w ocenie 72 Seasons. Bez względu czy stanę/stanąłem po stronie usatysfakcjonowanych czy rozczarowanych. :)

P.S. Na duży plus jeszcze zaliczam, że sterylne brzmienie zabrzmiało jednak jak na sterylne brzmienie brzmieniem mocarnym, a na duży minus, że jak ktoś zapyta który kawałek podobał mi się najbardziej to odpowiem szczerze ironizująco, że ten który zaczął się jako indeks numer 1 i skończył jako indeks numer 12. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj