czwartek, 20 kwietnia 2023

Munch (2023) - Henrik Martin Dahlsbakken

 

Jak jesteś człowieku urodzonym artystą, to coś w tobie siedzi i masz przymus by to z siebie na bieżąco wypędzać i tylko potrzeba ci odnaleźć jeszcze tworzywo i fakturę w jaką wewnętrzne przemyślenia i przeżycia zamienisz, aby one ci nie ciążyły tak silnie, gdybyś gigantycznego miał pecha i nie odnalazł sposobu na ich pozbywanie. To kwestia myślę intensywności doznawanych odczuć i pojemności wewnętrznego ja, a dokładnie stosunek obu oraz w takich sytuacjach osobowości nieuleczalnego wrażliwca, natężenie niezrozumienia i odcinania się od świata zewnętrznego, czyli klasycznej ucieczki zwanej eskapizmem. Być artystą to zresztą cierpieć psychiczne katusze, odpływać w introwertyzm, szczególnie gdy czujesz i rozumiesz więcej, a nie jesteś zupełnie w stanie dostosować się do wymagań rzeczywistości - najzwyczajniej pozwolić zniewolić sobie umysł, bo nonkonformizm w geny masz wdrukowany. Możesz być bierny ale nie wierny, musisz być wówczas dla swojego dobra skierowany do wewnątrz, mimo iż to tylko pozornie pomaga, a zachowanie trzeźwości umysłu może istnieć na równi z popadaniem w rodzaj quasi obłędu powodowanego świadomością niemocy i precyzyjnym rozumieniem działania mechanizmu ratunkowego, w jaki jesteś przymuszony się wplątywać. To też patologiczna potrzeba wyrażania siebie i w odpowiedzi przerażenie i oburzenie przeciętnego zjadacza chleba, wobec tego czego nie rozumie. Chory czy genialny? A może obciążony nieuniknionym niepokojem typowym dla geniuszy? Geniusze cierpią przecież na brak równowagi duchowej, błędnie interpretowanej jako szaleństwo. Trudno odnaleźć spokój ducha, gdy we wnętrzu wrze i doznania się piętrzą, a często przyspawana do natury melancholia mimo że destrukcyjna, stanowi bezpieczne środowisko istnienia. Tacy ludzie nie potrafią tak po prostu cieszyć się życiem! To tytułem wstępu bardzo ogólnie traktującego dar, a wręcz praktycznie przekleństwo posiadania duszy artysty, nazbyt często obsesyjnie utrudniającej po prostu bycie. Postać Edvarda Muncha wydaje się jedną z wielu takich ponad miarę złożonych i jednocześnie wprost potwierdzających podniesioną pod dyskusję regułę artystycznej osobowości. Cztery (dokładnie trzy plus jeden, bowiem jeden dość nietypowo potraktowany) etapy z życia autora słynnego Krzyku i obraz sprowadzając sens do jednego zdania, o tym jak okiełznać swój wewnętrzny krzyk i odnaleźć względny spokój ducha. Próba to udana merytorycznie i warsztatowo, choć technicznie rzecz biorąc (szczególnie ruch kamery w wątku z młodości) mocno chyba wpatrzona w biopic Van Gogha autorstwa Juliana Schnabela, więc przez moment postacie obu malarzy odbiera się niemal bliźniaczo, a co nie wpływa korzystnie na uwydatnienie różnic między przecież odmiennymi konsekwencjami ich życiowych ścieżek. Przynajmniej mnie takie wrażenie przez chwilę dotykało i doceniając pracę reżysera, nie potrafiłem się do końca zachwycić, uznając iż taka postać zasługuje na biografie z większym rozmachem nakręconą, choć niekoniecznie w sensie psychologicznej głębi tak bardzo jak tu natchnioną. Pomysł firmowany przez H.M. Dahlsbakkena posiada jednak swoje oryginalne zalety, a do głosu dochodzą w miarę rozwijania i sklejania się wszystkich wątków. Powiązanie względnej teraźniejszości z przeszłością, postaci Muncha ze swoich czasów z jego osobą współcześnie utożsamianą i przez ten motyw szczerze mówiąc znacznie bardziej niż zakładałem intrygujący, bo też w tym miejscu z monologiem o życiu przesiąkniętym sarkazmem i ironią, z którym to ogromnie się identyfikowałem, gdyż od dawna zastanawiam się czy uparte trzymanie do życia dystansu powinno być powodem do dumy, czy może jest objawem tchórzostwa? Nie świadczy może ono wręcz o braku charakteru, czy nie jest tanim sposobem na wydawanie się bardziej atrakcyjnym, interesującym dla otoczenia? Bardzo to w rzeczy samej inspirująca mozaika analitycznych przemyśleń - w stu minutach projekcji ich tu tyle, co w niejednej rozbudowanej do rozmiarów gargantuicznych, więc materiał idealny do skrupulatnego długotrwałego rozmyślania, dlatego bardzo polecam, by się wkręcić i czasu na pierdoły nie mitrężyć. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj