piątek, 7 kwietnia 2023

Cast Away / Cast Away - poza światem (2000) - Robert Zemeckis

 

Trochę dobrego kina dał Zemeckis światu. Często jednako było to kino ambicjonalnie lotów średnich i pije tu do ich treści, która raczej miała zaspokajać potrzebę fajnie spędzonego rozrywkowo wieczoru, niżli głębszej treści było nośnikiem. Zawsze on gdzieś za legendą Spielberga, zawsze ten drugi, o kilka latek młodszy i mocno chyba inspirujący się starszym kolegą, a na stówę gotowy podążać podobnym szlakiem, by wzbudzać ogólną sympatię i przyciągać zainteresowanie szerokiego widza. Takie mam przekonanie, że Zemeckis to tylko w dwóch konkretnych sytuacjach przeskoczył (Forrest) i zrównał się w kinie względnie wymagającym (Cast Away właśnie) ze słynnym Spielbergiem, choć odbierać mu powody do dumy z powodu sukcesu jeszcze kilku innych blockbusterów, to być wobec niego nieuczciwym i nazbyt krytycznym. Ale bez szczegółów, wstępu do meritum już wystarczy i czas by napisać, że Cast Away mimo iż zawiera w zainspirowanej prawdziwymi wydarzeniami historii mnóstwo dobrego humoru, to tak czy inaczej przykład Zemeckisa na poważnie i z ambicjami, nie wyłącznie wyjścia poza czystą rozrywkę, ale też ogromnego apetytu na kolejne po kultowym Gumpie nagrody branżowe. Przyzwoita liczbę tych nominacji ważnych wykosił, ale z tego co pamiętam, to laury z półki najwyższej przyznano jedynie Hanksowi za jego jednoosobowy aktorski majstersztyk. Nie doceniono, ale zauważono mam pewność zasługi Zemeckisa, bo Hanks sam na wyspie, to przecież Hanks doskonały dzięki pracy całej ogromnej ekipy pod kierownictwem reżysera. Z tej pracy powstał obraz w stu procentach zrobiony po amerykańsko i w tym samym procencie film opowiadający mądrze i wzruszająco o istocie człowieczeństwa w obliczu wyzwania samotnej walki z samym sobą i naturą. Idealna w praktyce filmowa symbioza oczekiwań związanych z sukcesem kasowym i aby go odnieść, posiłkowania się w tym celu uniwersalnymi merytorycznymi wartościami ze szlachetnym przesłaniem. Ktoś powie że ze wzruszeniem płaczliwym w finale przesadził i tym samym rozcieńczył jego konsystencje, otrzymując z tematu pod względem zawartości dramatycznej bardzo gęstego i esencjonalnego, ckliwy rozwodniony melodramacik, jaki zamiast się osadzić mógł po widzu spłynąć. Ja się z taką opinią poniekąd zgadzam, ale też chce dać do zrozumienia, że bardzo szanuje sposób w jaki niegdyś (całkiem w sumie jeszcze niedawno) kino dla masowego widza się robiło i fakt fundamentalny, iż kiedyś masówka nie musiała oznaczać zawsze tandety, zrównując pojęcie kasowy z kiczowaty, a nawet głupi - jak to dzisiaj bywa. Poza tym ja się czuję do Cast Away najzwyczajniej przywiązany, a dba o moje przywiązanie Wilson i te wszystkie pochodzące z tej przygody sceny kultowe, jakie także z czasem stały się wdzięcznym materiałem dla wszelkich memiarzy, opisujących absurdy współczesne. Stąd dostrzegam w sobie kategoryczny nakaz aby Cast Away bronić przed często (bywa) zasadną krytyką i nie puentować kąśliwie, że zabrakło w nim tylko krainy liliputów oraz Piętaszka, bo akurat co do loczków Pana FedExa, to nic złego się nie stanie jeśli sobie śmiechnę. Koooniec! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj