wtorek, 18 kwietnia 2023

Triangle of Sadness / W trójkącie (2022) - Ruben Östlund

 

Styl Östlunda to powiązanie intelektualnego współczesnych kapitalistycznych smrodów rozgrzebywania z błyskotliwym ich (zachowując wyraz twarzy pokerzysty) obśmiewaniem, używając w tym celu dopieszczonych form przypominających filmy w filmie, czyli rozbudowanych scen miniatur analizujących precyzyjnie podsuwane sobie pod lupę wątki. Dialogi u niego przemyślane i aktorzy prowadzeni po mistrzowsku, w kinie gatunkowo z zasady obyczajowym doskonale zbudowane zostaje napięcie i znakomicie wyraźnym drukiem wytłuszczone, bo wybuchające z różną intensywnością emocje. Widać że Östlund wie co chce przekazać i znajduje trafne narzędzia, by widzowi serwować pobudzającą do myślenia zdrową dawkę rozrywki. Zdarzyło mi się kiedyś w przypadku Force Majeure z niego lekko drwić, ale absolutnie nie było w tym odbierania mu erudycyjnego przygotowania, tylko pretensja o podnoszenie problemów z rodzaju błahych do rangi mega ważnych i sprzedawania pozorów, że to jest tak śmiertelnie na poważnie. Kiedy natomiast oglądałem kobylaste The Square, to z kolei już dostrzegałemjego mną manipulacje, a w przypadku Triangle of Sadness, to już od początku byłem pewien, że będzie jak powyżej i nie będę miał prawa efektu krytykować. Złota Palma w Cannes dzięki najnowszej produkcji została przez człowieka przytulona i choć słychać głosy wstrzemięźliwe, to myślę iż (zakładając że skład jurorów nie skrzywdził kogoś bardziej na laur zasługującego) jak najbardziej zasadnie, bowiem w kategorii bezkompromisowo ostra jak brzytwa satyra i obraz o rozbudowanym tle psychologiczno-socjologicznym, jest to prawdziwa dla widza świadomego poezja. Tematycznie obracamy się wokół środowiska znudzonych i niekoniecznie mega szczęśliwych bogaczy, mogący sobie pozwolić na wszelkie dla rozrywki ekstrawagancje. Gigantyczne dochody zapewniają im komfort bycia dziwakami, bądź zeschizowanymi totalnie świrami bez konsekwencji oficjalnego ośmieszenia. Chucha się na tych krwiopijców - zapewnia luksusy niewiarygodne, a Östlund tutaj bezkompromisowo ograbia ich z tak uparcie przywłaszczanej iluzji elitaryzmu i fenomenalnie kręci celny manifest społeczno-polityczny w eleganckim, mimo iż wizerunkowo momentami niesmacznym ubranku z ironii i sarkazmu oraz z groteskowo-surrealistycznym w przesłaniu obliczem, bo niby wszyscy to co tu widzimy to doskonale wiemy, ale zmianę spostrzegamy jako istną fantastykę, bo chyba w zmianę nie wierzymy - ewentualnej samej walki, bądź makabrycznej ofiary ponoszonej podczas rewolucji zasadnie boimy. Aktorsko jest to sztos, pozwolicie iż się uprę i tak akcja się rozwija, że wszyscy stają się u Östlunda w finałowym akcie w istocie równi, ale niektórzy zbiegiem dramatycznych okoliczności jednak (ha ha) równiejsi. W dwóch aktach farsa ustawicznej imprezy trwa w najlepsze (choroba morska podczas kapitańskiej kolacji i rzyganie niczym w kultowym skeczu Monty Pythona, to nie wszystko), by ostatecznie jednak w trzecim wylądować na "wyspie Giligana", tworząc od podstaw (przez chwilę) nową hierarchię. Można się czepiać że to takie oczywiste - ale nie trzeba!

P.S. Gwoli jeszcze wyjaśnienia, gromkie oklaski dla polskiego dystrybutora za oficjalny tytuł na naszym rynku, bowiem oryginalny „trójkąt smutku”, to kształt zmarszczek między brwiami u nasady nosa, powstający wskutek częstego przeżywania smutku. Przy okazji spójrz sobie w lustro człowieku. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj