Grave Pleasures to takie ejtisy bezczelne, jakie myślałem jeszcze jakiś czas temu, że dawno i na wieki pogrzebane, a tu zostają spod grubej warstwy współczesnych trendów zapomnienia wykopane i przyznaję działają, bowiem tak dobrze korespondują z czasami przełomu i zagrożenia, jak i doskonale oddając klimat i charakter z konkretnym wyczuciem składają hołd scenie sprzed już lat czterdziestu. Przypomnę iż fińscy instrumentaliści z brytyjskim wokalistą zaczynali jako Beastmilk, jednak zmuszeni przetasowaniami w składzie (bodajże rozpad na dwa fronty) zmienili szyld i od tej pory z każdą kolejną (to trzecia jako GP) pozostając w kanonie gatunkowym, jednocześnie cały czas z lekka modyfikują komponowane dźwięki, więc nie można im zarzucić kompletnego zarzucenia tendencji ewolucyjnych na rzecz odgrywania co album jeden do jednego tego samego. Plagueboys jest jak na album Beastmilk/Grave Pleasures oczywiście nihilistycznie gotycko post punkowy, ale z nutką popowej chwytliwości, której (tutaj zagwozdka w postaci paradoksu sprzeczności) niby tutaj mniej, a nóżką tupać chce się jakoś jeszcze bardziej. Album wbrew pozorom nie jest skrajnie łatwo przyswajalny, bo aranżacje z wokalami czasem wybijają z poczucia obcowania z nutą płynącą w maksymalnie przyjaznych uchu klimatach, stąd trzeba dać mu w sobie okrzepnąć, a nie jest to żaden proces trudny myślę, bowiem album wymusza na przykład na mnie potrzebę ponownego skorzystania ze swojej oferty po każdym odbytym odsłuchu, tym samym skutecznie do siebie przekonując. Także test trzeciej płyty uważam za zaliczony z oceną nieomal maksymalną i pokładam nadal duże w nich nadzieje, gdyż oprócz mroku czuć w tym wciąż znamiona progresji, składając przy okazji bardzo osobistą deklarację, iż nie będąc nigdy fanem Killing Joke czy Joy Division, ultrasem Grave Pleasures to ja się czuję.
P.S. A teraz można się kłócić czy ta nuta to bardziej zimna fala czy post punk! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz