Taki to intencyjny standard filmu czarno-białego kręcenia, że ma się wprost kojarzyć z technicznymi możliwościami epoki, poprzez dodatkowo często przeplatanie tego co fabularnie rejestrowane, z tym co pochodzące z archiwaliów, więc łączenia obojga z zamiarem uwiarygodnienia. Z tym nie zawsze Glińskiemu wspieranemu autorem zdjęć i montażystą wychodzi i nazbyt widoczne te różnice, bo cyfrowe filtrowanie oparte na wykorzystaniu rożnie zintensyfikowanych szarości obiektywnie samo w sobie nierówne, a i chyba operatorskie czy reżyserskie oko nie zawsze zdystansowane może nie dostrzegać mankamentów odbierających tejże technice walor powyżej w tym pozytywnym znaczeniu między wierszami w domyśle podkreślony. Figurant zarówno w kontekście oddziaływania (wyczułem fragment/sceny o dużym stężeniu emocji, ale ogólnie jest to obraz pozbawiony jakościowej dramaturgii i emocji szarpiących - całościowo zasadniczo płaski) oraz w tym kontekście optycznym co więcej jest lekko nieudolny, bowiem wydaje się, iż raz jest lepiej raz gorzej, a i to wykorzystanie zdjęć historycznych dość w proporcjach stare-nowe przesadzone, więc i wymagania tym większe kiedy zakładam od początku, iż twórcza intencja oparta była na zlaniu się na tyle na ile możliwe jednego z drugim. Nie jest kompletnie źle, ale mogłoby być lepiej, bo do klasy zdjęć z Idy czy Zimnej wojny jednak trochę brakuje, a takie porównania z miejsca mi się nasunęły - bo jak to nie mierzyć z najlepszymi. Natomiast zachowując zdrowy rozsądek w umieszczaniu Figuranta w tle wizualnego układu odniesienia, to bliżej jemu twierdzę do Pana T. Macieja Kryształowicza, także pod względem jakości scenariusza będąc jak widzę pracą tego samego człowieka - Andrzej Gołda też na marginesie miał lepsze i fatalne wręcz prace. Na pełny plus zasługuje jednakowoż (i tutaj nie będę krytyczny) kreacja główna Mateusza Więcławka oraz towarzysząca jemu postać Marty w wykonaniu Marianny Zydek. Odpowiednia uroda obojga zdecydowanie pomaga w uwierzeniu w role z lat z przełomu 60/70, choć gdybym się uparł to może patrzę na nie za bardzo przychylnym okiem. Tyle w sumie w temacie, gdybym nie czuł obowiązku odnieść się do ideowego zabarwienia i tu napiszę dyplomatycznie, bowiem nie mam potrzeby wzbudzać kontrowersji lub zachęcać do burzliwej dysputy, iż z tezami trudno dyskutować, bo rzecz jasna że kwestia wiary, znaczenie instytucji Kościoła kontekstem historycznym w decydującym stopniu naznaczone.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz