wtorek, 30 stycznia 2024

Rimini (2022) - Ulrich Seidl

 

Ostrzegam, bo jak co to nie da się tego „odzobaczyć”! Zanim się zdecydujecie zastanówcie się chociaż raz na poważnie, czy Wasza wrażliwość to uniesie! Bowiem raz to zderzenie tandeciarskiego patosu kiczowatej mikro-estradowej nuty wyśpiewywanej przez kogoś na pierwszy rzut oka wizualnie przypominającego Mickey’a Rourke'a z nagradzanego Zapaśnika Aronofsky’ego. Z gustem kojarzącego się wzorowo z przesadzonym manieryzmem i stylem Liberace oraz z surowym klimatem narracyjnym i obrazem w którym detale scenografii mówią więcej niż nieraz mnóstwo słów niekoniecznych, by zauważyć autora intencje. Jednak jeśli się zdecydujecie i będziecie gotowi między innymi na okrutne sceny zaspokajania przeterminowanych perwersyjnych żądz, to obejrzycie kawał wieloaspektowego kina, które tak opowiada o „stand’upowym” (obrzydliwie-wulgarnym, żałośnie-groteskowym) upadku lokalnej sławy w ujęciu indywidualnym, jak i szerzej psychologiczno-socjologicznym, jako metaforze zaszantażowanej zachodniej Europy - finał mówi o jej obecnej sytuacji wszystko, nie mówiąc dosłownie nic. Ponadto jaka tutaj odwalona bez grama fałszu męska rola pierwszoplanowa, która w moim przekonaniu przebija wszystkie tegoroczne oscarowe nominacje, bowiem Michaela Thomasa jest nieprawdopodobnie autentyczny i niesamowicie sugestywny. Jak on wygląda, jak się zachowuje, jaka mentalność łajzy, cwaniaka, bajeranta bije z tego zatrzymanego w czasie lovelasa - zapachem alkoholu, fajek i zapewne przesadzonej ilości wody kolońskiej woniącego króla wieczorków uzdrowiskowo-kurortowych dla stęsknionej szlagierów o miłości i pożądaniu - czującej kostuchy kroki mocno emerytowanej publiczności, zjeżdżającej do słynnego, w tej sytuacji wymarłego Rimini po sezonie. Bezdyskusyjnie najnowszy film Seidla, to (a)hollywoodzkie dzieło najwyższej próby, z mnóstwem informacji pochodzących z wnikliwej obserwacji, co oznacza iż jest przy okazji refleksyjnie wzruszające, przede wszystkim zaś bezlitośnie smutne i szczere do bólu, gdy bywa najzwyczajniej niezakłamanie obleśnie. Zastanówcie się zatem na ile skrajnie mało estetycznego realizmu jesteście gotowi i zapytajcie się też siebie czy tak łatwo zrezygnujecie z konfrontacji z wielkim kinem, bo miękiszonami zasłaniającymi sobie oczy na widok obscenicznego seksu po sześćdziesiątce jesteście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj