Ostrzegam, bo jak co to nie da się tego „odzobaczyć”! Zanim się zdecydujecie zastanówcie się chociaż raz na poważnie, czy Wasza wrażliwość to uniesie! Bowiem raz to zderzenie tandeciarskiego patosu kiczowatej mikro-estradowej nuty wyśpiewywanej przez kogoś na pierwszy rzut oka wizualnie przypominającego Mickey’a Rourke'a z nagradzanego Zapaśnika Aronofsky’ego. Z gustem kojarzącego się wzorowo z przesadzonym manieryzmem i stylem Liberace oraz z surowym klimatem narracyjnym i obrazem w którym detale scenografii mówią więcej niż nieraz mnóstwo słów niekoniecznych, by zauważyć autora intencje. Jednak jeśli się zdecydujecie i będziecie gotowi między innymi na okrutne sceny zaspokajania przeterminowanych perwersyjnych żądz, to obejrzycie kawał wieloaspektowego kina, które tak opowiada o „stand’upowym” (obrzydliwie-wulgarnym, żałośnie-groteskowym) upadku lokalnej sławy w ujęciu indywidualnym, jak i szerzej psychologiczno-socjologicznym, jako metaforze zaszantażowanej zachodniej Europy - finał mówi o jej obecnej sytuacji wszystko, nie mówiąc dosłownie nic. Ponadto jaka tutaj odwalona bez grama fałszu męska rola pierwszoplanowa, która w moim przekonaniu przebija wszystkie tegoroczne oscarowe nominacje, bowiem Michaela Thomasa jest nieprawdopodobnie autentyczny i niesamowicie sugestywny. Jak on wygląda, jak się zachowuje, jaka mentalność łajzy, cwaniaka, bajeranta bije z tego zatrzymanego w czasie lovelasa - zapachem alkoholu, fajek i zapewne przesadzonej ilości wody kolońskiej woniącego króla wieczorków uzdrowiskowo-kurortowych dla stęsknionej szlagierów o miłości i pożądaniu - czującej kostuchy kroki mocno emerytowanej publiczności, zjeżdżającej do słynnego, w tej sytuacji wymarłego Rimini po sezonie. Bezdyskusyjnie najnowszy film Seidla, to (a)hollywoodzkie dzieło najwyższej próby, z mnóstwem informacji pochodzących z wnikliwej obserwacji, co oznacza iż jest przy okazji refleksyjnie wzruszające, przede wszystkim zaś bezlitośnie smutne i szczere do bólu, gdy bywa najzwyczajniej niezakłamanie obleśnie. Zastanówcie się zatem na ile skrajnie mało estetycznego realizmu jesteście gotowi i zapytajcie się też siebie czy tak łatwo zrezygnujecie z konfrontacji z wielkim kinem, bo miękiszonami zasłaniającymi sobie oczy na widok obscenicznego seksu po sześćdziesiątce jesteście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz