No no, film z kategorii krytykujemy go jako krytycy i jako krytycy też polecamy, bo tak chyba można podsumować odbiór w branży z jakim się spotyka. Nie jesteśmy zachwyceni, ale nie odradzamy by samemu osobiście nie sprawdzić, bo coś w nim jest i może z kimś ta nowo-horyzontowa sztuka będzie rezonować, a w dodatku to tu nutę nagrał ktoś, kto jest współcześnie hajpowanym twórcą muzyki elektronicznej, więc polecamy gorąco, chociażby dla niej, bo mamy przekonanie, że ten jej walory nawet wystarczyć, by nie poczuć iż straciło się półtorej godziny z życia. Dobrze może że mnie nie zniechęcono, bo mnie ten klimat, ta nie-oczywistość zainteresowała i obejrzałem przykuty do ekranu, choć nie było to żadne dzieło wyjątkowe, a tym bardziej przełomowe. To sprawnie zrobione kino z ambicjami by nie było nijakie i tym bardziej książkowo schematyczne. Trochę dziwne, bo to tylko pozszywane bez większej pomysłowości czy narracyjnej błyskotliwości sceny z życia emigranta, który z postsowieckiej Europy wschodniej zwiewa do wymarzonej Francji, gdzie po przeszkoleniu przez Legię Cudzoziemską bierze udział w akcji uwolnienia zakładników przetrzymywanych przez bojowników w delcie Nigru, a potem po powrocie sobie odbija trudy, łagodząc stres z panienkami włócząc się po pulsujących fioletem i czerwienią klubach oraz samotnie nocnymi paryskimi bulwarami - tym razem tocząc walkę z własnymi głęboko raniącymi demonami. Jak wyżej - nie jestem w stanie wyjaśnić dlaczego obejrzałem jednym ciągiem, mimo że nie potrafię zdecydować co mi się tutaj w robocie twórców Disco Boya podobało. Serio - taka oto sytuacja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz