Na koniec minionego przed kilkunastoma dniami roku wpadłem na drugi album bostońskiego House of Harm i zarysowując nieco okoliczności jego funkcjonowania odniosłem się rzecz jasna do zawartości Playground. W kwestii konkretów odsyłam do wyszukiwarki, a dzisiaj proponuję (podrzucając tekst jednocześnie do archiwum) zapoznanie się z tym co sobie ułożyłem w głowie odnośnie debiutu młodych synthpopowych Amerykanów. Im więcej Vicious Pastimes słucham, tym mocniej się z nim zaprzyjaźniam, a nawet emocjonalnie wiążę, a że w praktyce zaskakująco często on w odsłuchu gości, to już na ten moment czuję się do niego mocno przywiązany i jest to sytuacja o raczej odmiennej charakterystyce od tej jaka miała miejsce w przypadku wspomnianej powyżej dwójeczki. Jeszcze wyraźniej dzięki Vicious Pastimes doświadczam przekonania, iż dwójka mnie rozczarowywała (choć w sumie jak na nowo poznany band usystematyzowanych oczekiwań nie miałem), a że zanim ubiegłoroczny krążek trafił w moje łapki, to już jedyneczka miała okazję się kręcić, to i posiadałem wiedzę dla wstępnego porównania, która teraz z perspektywy zacieśnienia więzi jest pewna i myślę w najbliższym czasie nie będzie poddana skorygowaniu. Vicious Pastimes jest idealnie osadzona w tradycji syntezatorowego popu i doskonale odnajduje się także w kontekście dreampopowej nastrojowości, co szczególnie odnośnie pierwszej uwagi odróżnia ją na plus od lekko przeforsowanej w stronę uwspółcześnionej pójściem poniekąd w kierunku odklejenia etykietki typowo ejtisowej nostalgii drugiej płyty. Jest to też znacznie bardziej w sensie wewnętrznej spójności longplay urzekający, który uważam nie został jeszcze podług życzeń fanów starej szkoły splugawiony emo wycieczkami, stąd mnie też podoba się w całości, w kontrze do Playground z którego z wypiekami na twarzy mogę słuchać jedynie kilku numerów. Nie znaczy to iż z debiutu nie mógłbym wybrać moich faworytów i ich w tym miejscu nie wymienić. Raz kompozycja tytułowa i dwa Waste of Time śmigające w necie wraz z niezgorszymi obrazkami. Trzy i cztery - Control oraz Behind You. Wreszcie pięć, sześć i siedem, czyli Against the Night, Catch oraz startowy Isolator, co daje niemal pełen program płyty, na której dwa pozostałe też są świetne. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz