Sznur w sensie budowy rdzenia, to zdaje się ten typowy zabieg hitchcockowski, czyli trzęsienie ziemi i dalej już napięcie tylko rośnie, a w głębszym spostrzeganiu idei, krytykowana pogarda dla słabszych/gorszych w kontekście historycznym, a precyzyjniej ujmując, metaforycznie do klasycznego (choć pozbawionego standardowego tropienia mordercy) kryminału przemycone odniesienia do konsekwencji hitlerowskiego reżimu. Formalnie natomiast, ówcześnie eksperymentalnie sfilmowana i zmontowana podstępnie sztuka teatralna i oczywiście sztuka znacznie mniej od współczesnych pod względem skomplikowanej treści złożona, stąd brak w niej wielopoziomowości, która mogłaby też jakieś twisty zapewnić oraz sam realizacja z teatralną deklamacją odbiega naturalnie od tego z czym na co dzień przeciętny widz się spotyka, lecz owe mankamenty wynikające z klasycznego rozumienia sztuki wizualnej w jej archetypicznym rozumieniu, nie odbierają przyjemności podążania tak za scenariuszem zbudowanym przez pierwowzoru literackiego autora, jak i wizją Hitchcocka jaka tutaj eksponowana, dość skromna ale zarazem nie ubogą. Hitchcock taki, to w moim przekonaniu nawet ciekawszy od siebie w produkcjach bardziej rozbuchanych aranżacyjnie, bo sprowadzony do esencji i przez to bardziej interesujący na poziomie czystej analizy sposobu myślenia i działania postaci, ale też i wymagań technicznych odnośnie produkcji. Rzadko bywa że obecnie mistrz suspensu robi na mnie wrażenie ponad lekkie rozczarowanie, jakie wiąże się z konfrontacją jego reżyserskiego stylu z dzisiejszymi wymaganiami. Cenię jednako jako prekursora i zastanawiam się jakby odnalazł się w świecie filmu obecnie, gdyby dysponował tak doświadczeniem stu lat kinematografii, jak i własnym nosem, w sensie intuicji.
P.S. No ale finałowe uniesienie i tyrada Ruperta, to już osobna historia, gdzie miesza się stylistyka psychologicznego kryminału z moralizatorstwem na poziomie z jednej strony nieznośnie pompatycznym, jak i w ten sposób też klasycznie uroczym. The End!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz