Był Toni Servillo u Sorrentino brawurowo przed kilku laty Berlusconim, ale należy też pamiętać, że równą dekadę wcześniej równie zjawiskowo wyraziście, a może karykaturalnie (zdania mogą być podzielone) zagrał Giulio Andreottiego, w chyba zasługującym na większy rozgłos niż uzyskał dramacie biograficznym Il divo. Opowiedzieć miał odwagę Sorrentino o ekstremalnie kontrowersyjnym polityku - określanym różnymi "mefistofelewskimi" przydomkami, jakiego charakteryzowało w wypowiedziach publicznych sardoniczne poczucie humoru. Nakręcił genialne kino o między innymi włosko-watykańskiej mafii polityczno-gangstersko-klerzej, gdzie kryminalne układy, zależności i wszystko w interesie najpotężniejszych czyli najmniej uczciwych zachodnioeuropejskich elit. Obok zimnokrwistego Andreottiego głównymi graczami tutaj wszelkiej maści przebiegli, przewrotni zimni dranie, także szare eminencje świata zepsutej politykiery, wszyscy oni manipulatorzy sprzedajni wykorzystujący ludzką naiwność i pobożność fasadową, posuwający się gdy trzeba do wykorzystania strachu, bowiem społeczeństwo zalęknione, ale i demokracja ślepa i często wystawiająca się po prostu na zerznięcie, przepraszam wykorzystanie. Nie jakąś pierwszą lepszą „opera politica”, tylko najwyższej klasy "operetkowo-ironiczne" widowisko lekko parateatralne, z doskonale uchwyconymi przez groteskowy filtr manieryzmami, kręcone z immanentnym dla stylu Sorrentino sznytem artystycznym – z pauzami, zwolnieniami ruchu, z porywającą muzyką w tle, z atmosferą która hipnotyzuje i wciąga dosłownie zasysając. Kino odrobinę oglądane dziś jako kompozycja przewidywalna, bowiem sława kolejnych jego dzieł i wspomnianej wyżej biografii Berlusconiego odbiera mu walor zaskakującej estetycznie konstrukcji, więc powinien zostać naturalnie przerobiony wcześniej, lecz lepiej późno niżby wcale, ale względem właściwości dużo bardziej zamyślony i niespektakularny - niby wręcz thriller mroczny, choć stylistyka z przerysowaniami, zabawą formą i wykorzystanymi instrumentami w kameralnym ujęciu posiadająca rozmach. Myślę że Sorrentino czułby się głęboko upokorzony niedocenieniem, gdyby gdziekolwiek napisano że Il divo nie jest majstersztykiem teatralnej przenikliwości, w sensie doskonale zainscenizowanej autopsji psychologicznej gierki błyskotliwego intelektualisty, grającego dla osiągnięcia korzyści wizerunkowych kulturalnego i wierzącego w wolę bożą nie przypadki, w rzeczywistości skomplikowanego cynika - gigantycznie uwikłanego polityka, z bardzo złożonym charakterem. Da da da ti tu ti tu ti da da da…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz