Przykuwająca uwagę, niecodzienna chyba sytuacja, że urodzony jak czytam w Rosji czterdziestoczteroletni reżyser/scenarzysta, bez większego i tym bardziej znanego dorobku, kręci film będący koprodukcją izraelsko-polsko-kolumbijską i to film całkiem intrygujący, bowiem przez filtr czarno-komediowy biorący jako fundamentalny budulec pod obróbkę teorię spiskową związaną z niepotwierdzoną wiarygodnie (kto wierzy Sowietom!) samobójczą śmiercią tegoż oczywistego do skojarzenia Adolfa. Powstał tym samym na bazie dość brawurowego pomysłu sprowadzonego do niezłego scenariusza, film dość realizacyjnie nierówny (są momenty, ale i kłuje w oczy czasem lekka nieporadność) oraz merytorycznie rozdarty, w którym mieszają się poważne traumy holokaustu z niezłym poczuciem humoru i mocnym głębokim, bo o człowieku w obliczu straszliwej historii oraz własnej traumy przesłaniem. Bez cech dzieła sztuki kinematograficznej, za to z sympatycznym urokiem osobistym oraz z solidnym zapleczem aktorskim, bezpośrednio ekscytującą trudną rzecz jasna chemią pomiędzy postaciami, ale przede wszystkim (wytłuszczam!) humanistycznym obliczem i kontrowersyjnie prowokującym do przemyśleń także naturalnym wzruszeniem. Jednak żeby mi serce wyrywało, to to nie - zatem zapewne wkrótce zagubi mi się w pamięci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz